Dalsze rozdziały opowiadania dostępne na
wattpad
poniedziałek, 1 września 2014
niedziela, 22 czerwca 2014
Rozdział 27
Od miłej wizyty u rodziny Styles, minął tydzień. Wczorajszy wieczór bardzo długo rozmawialiśmy na temat przepisania Leona. Wspólnie ustaliliśmy, że od pierwszej klasy zacznie naukę w szkole bliźniaków. Nie opłacało się przepisywać go na ostatnie kilka tygodni, do innego przedszkola. Leon był zachwycony kiedy Harry powiedział mu, że będzie chodził do jednej szkoły z kolegami ze swojej drużyny. Charlie ponownie zaczął do mnie wydzwaniać i proponować mi pracę, pomimo mojej stanowczej odmowy. Postanowiłam jednak tym razem zachować to w sekrecie przed brunetem, żeby uniknąć ich kolejnej bójki.
Dzisiaj wieczorem Harry wybiera się na bankiet z okazji zakończenia nagrywania płyty, któregoś z jego podopiecznych. Nie był tego zadowolony, tak samo jak ja. Miałam nadzieję, że spędzimy ten wieczór razem, grając w gry z Leonem i oglądając filmy. Musiałam zrozumieć, że to jego praca i pomimo smutku, stałam właśnie pochylona nad deską i prasowałam jedną z jego białych koszul.
- Nie smuć się, wrócę o dziesiątej. - Na biodrach poczułam duże dłonie, a chwile później klata Harry'ego przywarła do moich pleców. - Zleci szybciej niż ci się wydaje.
Odwróciłam się do niego przodem, zarzucając mu koszulę na ramiona. Ubrał ją i ponownie mnie objął
- Wiem, wiem. - westchnęłam, ręką wygładzając koszulę. - Po prostu chciałam ten dzień spędzić z wami. Ale już trudno. Poradzimy sobie jakoś z Leonem.
Uśmiechnęłam się, czując jego usta na moim czole. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy, ciesząc się swoją bliskością. Palcem wskazującym obrysowałam jaskółki na jego obojczykach.
- Śmieszne masz te dziary. - mruknęłam, stukając palcem w sam środek motyla. - Jak bazgroły dziecka. Leon je projektował? - dodałam z sarkazmem.
- Nie bądź złośliwa.
- Jestem szczera, a nie złośliwa. - sprostowałam, wystawiając mu język. - I proszę cię Harry, nie pij za dużo.
- Nie będę. - obiecał, cmokając mnie w policzek. - Zawiążesz mi krawat?
Przytaknęłam i ruszyłam w stronę jego szafy, aby wybrać odpowiedni dodatek, w tym czasie Harry zapinał guziki koszuli. Kiedy już wybrałam, razem z kawałkiem czerwonego materiału podeszłam do niego i zarzuciłam mu go na szyję.
- Tylko tak żebym mógł oddychać. - upomniał się ze śmiechem. Przytaknęłam i poluzowałam trochę. - Tak jest okej.
- Marynarka wisi na klamce. - wyjaśniłam kierując się do pokoju Leona. Chłopiec siedział na ziemi i bawił sie swoim terem dla samochodzików. Usiadłam obok niego i chwyciłam jedną z metalowych zabawek - Mogę się przyłączyć?
Pokiwał głową, nie patrząc na mnie.
- Hej, coś się stało? - zapytałam, odkładając samochód na bok.
- Nic. - mruknął, ciągle patrząc na samochodzik zamiast na mnie.
- Przecież widzę. - uśmiechnęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie.
- O co chodzi? - do pokoju wszedł w płeni ubrany i gotowy do wyjścia Harry. Przybierając zmartwiony wyraz twarzy, widząc minę Leona. - Dlaczego jesteś smutny?
- Bo ja nie chce żebyś szedł na to przyjęcie. - mruknął chłopiec, patrząc smutno na swojego wujka. - Chciałem żebyś został i pobawił się z nami.
- Też bym chciał zostać. - zauważył Harry, siadając na dywanie obok nas. - Niestety, muszę tam iść. Aleee...- zawiesił głos, uśmiechając się. - Wrócę wcześniej i przeczytam ci coś na dobranoc, dobrze?
- Dobrze.
Styles ucałował chłopca w czoło, następnie szybko cmoknął mnie w usta. Wstał z dywanu, podciągając czarne rurki i uśmiechając się do nas ostatni raz, opuścił pokój.
Siedziałam na kanapie, nerwowo spoglądając na zegarek. Było już po drugiej w nocy, a Harry dalej nie wrócił. Odblokowałam telefon i ze smutkiem odkryłam, że nie dał też żadnego znaku życia. Zaczynałam się poważnie niepokoić. Leon smacznie spał dopiero od godziny, biedak nie doczekał się powrotu swojego wujka. Po raz kolejny wybrałam jego numer, przykładając telefon do ucha, kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, natychmiast odwróciłam się w ich kierunku, żeby zobaczyć Harry'ego z głupim uśmieszkiem. Jego postawa wskazywała na to, że jest pijany, ale nie na tyle żeby nie móc się kontrolować. Chociaż tyle.
- Gdzie byłeś tyle czasu i dlaczego nie zadzwoniłeś? - zaczęłam, starając się o spokój.
- Ciebie też miło widzieć. - skomentował szarpiąc się z krawatem. - Pomożesz mi?
Przyjrzałam mu się dokładnie. Nie miał na sobie marynarki co oznaczała, że prawdopodobnie gdzieś ją zgubił. rękawy koszuli miał podwinięte, ukazując kilka tatuaży z których jeszcze rano się śmiałam. Kiedy mój wzrok padł na jego policzek, poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu.
- Co masz na policzku? - przełknęłam ślinę. - Czy to szminka?
- Może. Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Pomożesz mi z tym krawatem?
- Jak to "nie wiesz"? - warknęłam, podchodząc do niego i rozwiązując mu krawat. - Całowałeś się z jakąś laską, prawda? - mruknęłam.
- Nie. - zapewnił. Oby nie kłamał. - To tylko przyjacielski buziak, chyba.
- CHYBA?!- wrzasnęłam
- Możesz przestać krzyczeć? Obudzisz Leona. - zbeształ mnie, przykładając palec do ust. W tej chwili miałam ochotę go rozszarpać.
- Teraz się nim przejmujesz?! - warknęłam, nieco ciszej z uwagi na chłopca śpiącego piętro wyżej. - Nie interesował cię kilka godzin temu, kiedy bawiłeś się w najlepsze, a on siedział w domu ze mną!
- Od tego jesteś, płace ci za to!
W pomieszczeniu zapadła cisza. Poczułam jak moje serce rozpada się na kilka małych części. Spojrzałam na jego twarz z której odpłynęły wszystkie kolory. Otworzył usta, żeby coś dodać, ale ja jedynie pokręciłam głową i udałam się po schodach na górę. Nie mogę uwierzyć, że powiedział coś takiego. Przez cały ten czas bardzo mocno zżyłam się z nimi i sądziłam, że jestem kimś więcej niż tylko nianią. Nie robiłam tych wszystkich rzeczy dla pieniędzy, robiłam je bo kocham ich obu. I ta myśl zasmuciła mnie jeszcze bardziej. Zakochałam się w Harrym. Weszłam cicho do sypialni, zbierając wszystkie swoje rzeczy do torby. Ucałowałam głowę Leona, starając się powstrzymać łzy. Pogładziłam delikatnie jego policzek i cicho wycofałam się z pomieszczenia. Harry siedział na kanapie ze spuszczoną głową, dopiero kiedy zaczęłam ubierać buty, spojrzał na mnie.
- Gdzie idziesz? - zapytał spanikowanym głosem, jednocześnie wstając.
- Do domu. - wyjaśniłam, wiążąc sznurówki.
- Myślałem, - zaczął zaczesując włosy do tyłu. - myślałem, że zostaniesz na noc.
Prychnęłam rozbawiona.
- Skoro już jesteś, to chyba nie ma potrzeby żebym siedziała z Leonem. - uśmiechnęłam się złośliwie, maskując tym samym swój ból. - Nie płacisz mi za nocki.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. - powiedział, podchodząc do mnie jeszcze bliżej. - Wcale tak nie myślę.
Próbował mnie objąć, ale w porę się odsunęłam. To już druga taka sytuacja i tym razem nie mogę zapomnieć o tym, ze dla niego zawsze będę tylko nianią.
- To już nie ważne. - westchnęłam. - Będziesz musiał znaleźć kogoś na moje miejsce, bo zamierzam przyjąć ofertę Charliego.
- Co? - niedowierzanie było wypisane na jego twarzy i mieszało się z rozpaczą w oczach. - Nie możesz tego zrobić Ruby.
- Owszem, mogę.
- Tylko dlatego, że powiedziałem coś głupiego przez przypadek?
- Tu nawet nie chodzi o to Harry! - krzyknęłam. - Chodzi o to, że jesteś kolejnym mężczyzną w moim życiu, który nie traktuje mnie na serio! - potarłam czoło dłonią. - Dobranoc.
Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi, pozwoliłam łzom spłynąć po policzku.
Dzisiaj wieczorem Harry wybiera się na bankiet z okazji zakończenia nagrywania płyty, któregoś z jego podopiecznych. Nie był tego zadowolony, tak samo jak ja. Miałam nadzieję, że spędzimy ten wieczór razem, grając w gry z Leonem i oglądając filmy. Musiałam zrozumieć, że to jego praca i pomimo smutku, stałam właśnie pochylona nad deską i prasowałam jedną z jego białych koszul.
- Nie smuć się, wrócę o dziesiątej. - Na biodrach poczułam duże dłonie, a chwile później klata Harry'ego przywarła do moich pleców. - Zleci szybciej niż ci się wydaje.
Odwróciłam się do niego przodem, zarzucając mu koszulę na ramiona. Ubrał ją i ponownie mnie objął
- Wiem, wiem. - westchnęłam, ręką wygładzając koszulę. - Po prostu chciałam ten dzień spędzić z wami. Ale już trudno. Poradzimy sobie jakoś z Leonem.
Uśmiechnęłam się, czując jego usta na moim czole. Staliśmy tak przez chwilę w ciszy, ciesząc się swoją bliskością. Palcem wskazującym obrysowałam jaskółki na jego obojczykach.
- Śmieszne masz te dziary. - mruknęłam, stukając palcem w sam środek motyla. - Jak bazgroły dziecka. Leon je projektował? - dodałam z sarkazmem.
- Nie bądź złośliwa.
- Jestem szczera, a nie złośliwa. - sprostowałam, wystawiając mu język. - I proszę cię Harry, nie pij za dużo.
- Nie będę. - obiecał, cmokając mnie w policzek. - Zawiążesz mi krawat?
Przytaknęłam i ruszyłam w stronę jego szafy, aby wybrać odpowiedni dodatek, w tym czasie Harry zapinał guziki koszuli. Kiedy już wybrałam, razem z kawałkiem czerwonego materiału podeszłam do niego i zarzuciłam mu go na szyję.
- Tylko tak żebym mógł oddychać. - upomniał się ze śmiechem. Przytaknęłam i poluzowałam trochę. - Tak jest okej.
- Marynarka wisi na klamce. - wyjaśniłam kierując się do pokoju Leona. Chłopiec siedział na ziemi i bawił sie swoim terem dla samochodzików. Usiadłam obok niego i chwyciłam jedną z metalowych zabawek - Mogę się przyłączyć?
Pokiwał głową, nie patrząc na mnie.
- Hej, coś się stało? - zapytałam, odkładając samochód na bok.
- Nic. - mruknął, ciągle patrząc na samochodzik zamiast na mnie.
- Przecież widzę. - uśmiechnęłam się i ujęłam jego twarz w dłonie.
- O co chodzi? - do pokoju wszedł w płeni ubrany i gotowy do wyjścia Harry. Przybierając zmartwiony wyraz twarzy, widząc minę Leona. - Dlaczego jesteś smutny?
- Bo ja nie chce żebyś szedł na to przyjęcie. - mruknął chłopiec, patrząc smutno na swojego wujka. - Chciałem żebyś został i pobawił się z nami.
- Też bym chciał zostać. - zauważył Harry, siadając na dywanie obok nas. - Niestety, muszę tam iść. Aleee...- zawiesił głos, uśmiechając się. - Wrócę wcześniej i przeczytam ci coś na dobranoc, dobrze?
- Dobrze.
Styles ucałował chłopca w czoło, następnie szybko cmoknął mnie w usta. Wstał z dywanu, podciągając czarne rurki i uśmiechając się do nas ostatni raz, opuścił pokój.
Siedziałam na kanapie, nerwowo spoglądając na zegarek. Było już po drugiej w nocy, a Harry dalej nie wrócił. Odblokowałam telefon i ze smutkiem odkryłam, że nie dał też żadnego znaku życia. Zaczynałam się poważnie niepokoić. Leon smacznie spał dopiero od godziny, biedak nie doczekał się powrotu swojego wujka. Po raz kolejny wybrałam jego numer, przykładając telefon do ucha, kiedy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, natychmiast odwróciłam się w ich kierunku, żeby zobaczyć Harry'ego z głupim uśmieszkiem. Jego postawa wskazywała na to, że jest pijany, ale nie na tyle żeby nie móc się kontrolować. Chociaż tyle.
- Gdzie byłeś tyle czasu i dlaczego nie zadzwoniłeś? - zaczęłam, starając się o spokój.
- Ciebie też miło widzieć. - skomentował szarpiąc się z krawatem. - Pomożesz mi?
Przyjrzałam mu się dokładnie. Nie miał na sobie marynarki co oznaczała, że prawdopodobnie gdzieś ją zgubił. rękawy koszuli miał podwinięte, ukazując kilka tatuaży z których jeszcze rano się śmiałam. Kiedy mój wzrok padł na jego policzek, poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu.
- Co masz na policzku? - przełknęłam ślinę. - Czy to szminka?
- Może. Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Pomożesz mi z tym krawatem?
- Jak to "nie wiesz"? - warknęłam, podchodząc do niego i rozwiązując mu krawat. - Całowałeś się z jakąś laską, prawda? - mruknęłam.
- Nie. - zapewnił. Oby nie kłamał. - To tylko przyjacielski buziak, chyba.
- CHYBA?!- wrzasnęłam
- Możesz przestać krzyczeć? Obudzisz Leona. - zbeształ mnie, przykładając palec do ust. W tej chwili miałam ochotę go rozszarpać.
- Teraz się nim przejmujesz?! - warknęłam, nieco ciszej z uwagi na chłopca śpiącego piętro wyżej. - Nie interesował cię kilka godzin temu, kiedy bawiłeś się w najlepsze, a on siedział w domu ze mną!
- Od tego jesteś, płace ci za to!
W pomieszczeniu zapadła cisza. Poczułam jak moje serce rozpada się na kilka małych części. Spojrzałam na jego twarz z której odpłynęły wszystkie kolory. Otworzył usta, żeby coś dodać, ale ja jedynie pokręciłam głową i udałam się po schodach na górę. Nie mogę uwierzyć, że powiedział coś takiego. Przez cały ten czas bardzo mocno zżyłam się z nimi i sądziłam, że jestem kimś więcej niż tylko nianią. Nie robiłam tych wszystkich rzeczy dla pieniędzy, robiłam je bo kocham ich obu. I ta myśl zasmuciła mnie jeszcze bardziej. Zakochałam się w Harrym. Weszłam cicho do sypialni, zbierając wszystkie swoje rzeczy do torby. Ucałowałam głowę Leona, starając się powstrzymać łzy. Pogładziłam delikatnie jego policzek i cicho wycofałam się z pomieszczenia. Harry siedział na kanapie ze spuszczoną głową, dopiero kiedy zaczęłam ubierać buty, spojrzał na mnie.
- Gdzie idziesz? - zapytał spanikowanym głosem, jednocześnie wstając.
- Do domu. - wyjaśniłam, wiążąc sznurówki.
- Myślałem, - zaczął zaczesując włosy do tyłu. - myślałem, że zostaniesz na noc.
Prychnęłam rozbawiona.
- Skoro już jesteś, to chyba nie ma potrzeby żebym siedziała z Leonem. - uśmiechnęłam się złośliwie, maskując tym samym swój ból. - Nie płacisz mi za nocki.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. - powiedział, podchodząc do mnie jeszcze bliżej. - Wcale tak nie myślę.
Próbował mnie objąć, ale w porę się odsunęłam. To już druga taka sytuacja i tym razem nie mogę zapomnieć o tym, ze dla niego zawsze będę tylko nianią.
- To już nie ważne. - westchnęłam. - Będziesz musiał znaleźć kogoś na moje miejsce, bo zamierzam przyjąć ofertę Charliego.
- Co? - niedowierzanie było wypisane na jego twarzy i mieszało się z rozpaczą w oczach. - Nie możesz tego zrobić Ruby.
- Owszem, mogę.
- Tylko dlatego, że powiedziałem coś głupiego przez przypadek?
- Tu nawet nie chodzi o to Harry! - krzyknęłam. - Chodzi o to, że jesteś kolejnym mężczyzną w moim życiu, który nie traktuje mnie na serio! - potarłam czoło dłonią. - Dobranoc.
Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi, pozwoliłam łzom spłynąć po policzku.
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Rozdział 26
Odwróciłam głowę, zerkając na tylne siedzenia gdzie mogłam zobaczyć Leona, smacznie śpiącego w swoim foteliku. Jechaliśmy już ponad godzinę, a mnie nerwy zżerały od środka. Cały czas byłam w stanie myśleć jedynie o tym, co jeśli jego rodzina mnie nie polubi. Wielokrotnie powtarzałam w głowie, uspokajające słowa Harry'ego. Skoro on twierdził, że wszystko będzie dobrze i na pewno mnie polubią, to dlaczego miałabym mu nie wierzyć? W końcu To jego rodzina i zapewne zna ją najlepiej. Właśnie tej myśli miałam zamiar się trzymać. Przyjrzałam się Harry'emu. Siniak pod jego okiem był już żółty, a rozcięcie na wargach prawie się zagoiło. Środowe spotkanie w kawiarni skończyło się bójką. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że Charlie wyglądał znacznie gorzej. Od tego czasu, na jego szczęście, nie próbował się ze mną ponownie skontaktować. Nagle doszła do mnie pewna przerażająca myśl. A co jeśli jego mama pomyśli, że te siniaki to moja wina? To znaczy to po części JEST moja wina, ale przecież wcale nie musiał się bić z mojego powodu, prawda? A co jeśli jego mama uzna, że to ja go pobiłam? I pomyśli, że znęcam się nad nim i nad Leonem. Szybko odwróciłam głowę w stronę dalej śpiącego chłopca. Na Jednym z jego kolan widniało zadrapanie, pozostałość po ostatnim treningu. Jęknęłam zrezygnowana. Świetnie.
- Co się stało?
- Wyglądacie jakbym was codziennie tłukła młotkiem. - wyjaśniłam, wygodnie zasiadając w fotelu. - Będzie dobrze, jeśli nie udusi.
Głęboki śmiech Harry'ego rozbrzmiał po samochodzie. Nie pocieszyło mnie to ani trochę, więc zirytowana uderzyłam go w ramię.
- No i z czego się cieszysz jak głupi do sera? - warknęłam, zakładając ręce na piersi i odwróciłam się w stronę okna, pokazując mu jak bardzo zdenerwowana jestem. - To nie jest śmieszne.
- Jest! - nie przestawał się śmiać. - Gdybyś tylko widziała swoją przerażoną minę!
- Weź się! - warknęłam.
Uznając, że nie ma najmniejszego sensu w dalszej rozmowie, oparłam głowę o szybę i zamknęłam oczy.
- Wstawaj, jesteśmy na miejscu.
Cichy głos tuż przy moim uchu, połączony z delikatnym łaskotaniem po brzuchu, zmusił mnie do otworzenia oczu. Zdezorientowana rozejrzałam się w celu zanotowanie gdzie jestem. Leon stał na krawężniku przed małym domkiem z czerwonej cegły i skubał liście z dokładnie przystrzyżonego żywopłotu.
- Leon, nie psuj babci roślin! - Harry zbeształ go, ponownie odwracając się w moją stronę. - Chodź.
Wywróciłam oczami na jego zniecierpliwiony ton i odpięłam pasy żeby wygramolić się z pojazdu. Wygładziłam kwiecistą sukienkę i ruszyłam w stronę drzwi. Leon wiszący teraz na szyi Harry'ego, uparcie uderzał w dzwonek. Z wnętrza domu było słychać głośne "idę, idę!". Harry postawił chłopca na ziemię, żeby nie zniszczył dzwonka swoim ciągłym dzwonieniem. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich dobrze wyglądająca brunetka. Była około pięćdziesiątki.
- Mój mały synek! - pisnęła, rzucając się na policzki Harry'ego. Tarmosiła je, dopóki jej wzrok nie przeniósł się na Leona. Natychmiast odepchnęła swojego syna, który przyjął to z wyraźną ulgą i podniosła swojego wnuka, całując każdy kawałek jego małej twarzy. - Moje maleństwo, jak babcia cię dawno nie widziała moja kruszynko.
Harry westchnął, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. Z uśmiechem obserwowałam radość na twarzy kobiety. Dopiero kiedy się uspokoiła zauważyła moją obecność.
- Mamo, to jest....
- Ruby! Tak miło mi cię wreszcie poznać! - krzyknęła uradowana, przerywając synowi w połowie zdania. Przytuliła mnie mocno i zaczęła pocierać moje plecy. Coś czego moja mama prawdopodobnie nigdy by nie zrobiła. - Tyle o tobie słyszałam.
- Anne, przestań maltretować młodych i wpuść ich do środka. - w korytarzu pojawił się tęgi mężczyzna z przyjaznym uśmiechem na ustach. - Na pewno są głodni.
- Wejdźcie. - uśmiechnęła się promiennie, wpuszczając nas. - Obiad już czeka na stole.
Poszliśmy w ślady gospodarzy i weszliśmy do jadalni. Stół był już nakryty, a jedzenie gotowe do spożycia. Harry odsunął dla mnie krzesło, zapewne nie chciał wyjść na jaskiniowca. Leon zajął miejsce po mojej prawej stronie, a Harry po lewej. Naprzeciwko mnie siedział Robin, a obok niego Anne, która natychmiast zaczęła nakładać każdemu po kawałku pieczeni.
- Chcesz jeszcze troszkę ziemniaków? - zapytała, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Nie, dziękuję. Jestem już pełna. - na potwierdzenie tych słów, poklepałam się po brzuchu.
- Jesteś taką chudzinką. Mam nadzieję, że jej nie głodzisz, Harry.
- Je więcej niż ja! - mruknął.
- A nie wygląda. - zauważyła, mierząc syna uważnym spojrzeniem. - Co ci się stało pod okiem? Uderzyłeś się o coś? Tyle raz ci mówiłam, że masz uważać. Kiedy był jeszcze dzieckiem, to ciągle się gdzieś przewracał. Potrafił się potknąć nawet o powietrze i chodził później taki poobijany. Aż cud, że nie zainteresowali się nami jacyś ludzie z opieki społecznej. A później jako nastolatek, też ciągle był w siniakach. Ale to już od bicia. Co ja z tym chłopcem miałam.
Posiłek minął w atmosferze przyjemnych rozmów i żartów. Harry razem z Leonem i Robinem, grali teraz na ogródku w piłkę podczas gdy ja i Anne siedziałyśmy na tarasie jedząc ciasto i pijąc kawę.
- Jesteś wspaniałą osobą. - Anne odłożyła filiżankę i chwyciła moją dłoń. - Dziękuję za to, że pomogłaś Harry'emu w opiece nad Leonem. Nie wiem, czy dałby sobie bez ciebie rady.
- Taka moja praca. Dosłownie. - zaśmiałyśmy się. Próbowałam ukryć jak bardzo wzruszyły mnie jej słowa. - Ale sądzę, że Harry doskonale dałby sobie radę. Jest świetnym materiałem na ojca.
- To prawda! - przytaknęła. - Kiedy był mały, wręcz uwielbiał wozić lalki Gemmy i jej koleżanek w wózkach. - zaśmiałam się, próbując sobie to wyobrazić. - Generalnie jako dziecko był bardzo - zawiesiła głos, szukając odpowiedniego słowa. - dziewczęcy. Uwielbiał kiedy Gemma z koleżankami malowały go i czesały. Przez długi okres czasu myślałam, ze będzie no wiesz...zniewieściały. Poczekaj, mam nawet zdjęcia! - pod czas kiedy ona poszła po fotografie ja przyjrzałam się Harry'emu, który teraz tanecznym krokiem podbiegał do bramki. Gdy wróciła, podała mi zdjęcie przedstawiające Harry'ego przebranego w strój księżniczki, albo wróżki, biorąc pod uwagę skrzydełka przyczepione do jego pleców. - Ale kiedy Robin się do nas wprowadził i zaczął brać go na mecze i do warsztatu w którym pracuje, okazało się że brakowało mu po prostu męskiej ręki. Chociaż z dwojga złego, nie wiem co lepsze, bo później miał tendencję do wdawania się w bójki i wpadania w kłopoty. Nie było tygodnia bez telefonu ze szkoły.
Zajęta śmianiem się, nie zauważyłam kiedy Harry odebrał z moich rąk fotografię. Jego twarz zrobiła się cała czerwona.
- Serio, Mamo?! - jęknął, opadając na miejsce obok mnie. - Cokolwiek ci powiedziała, wiedź że zostałem do tego zmuszony!
- Nie prawda! Uwielbiałeś to! - sprzeciwiła się Anne, kładąc rękę na ramieniu swojego męża. - To nic złego, że mały chłopiec brał przykład ze starszej siostry.
- Przestań, nawet o tym nie mów! - jęknął, chowając twarz. - I dlatego tak rzadko poznajesz moje dziewczyny.
- Wszystkie były do dupy. - mruknęła, wywołując szok na twarzy Harry'ego. - Czego przykładem była twoja śmieszna narzeczona. Dobrze że nie spotkałam jej ponownie, bo wytargałabym jej wszystkie platynowe kudły!
- Ona nie miała platynowych włosów mamo.
- A powinna! - warknęła i odwróciła się w moją stronę. - Była prze paskudną osobą! Harry ci o niej opowiadał?
- Tak. - przytaknęłam, biorąc łyk kawy ze swojej filiżanki.
- Nie rozmawiajmy już o tym, bo mi ciśnienie skacze. - westchnęła, przykładając rękę do serca. Robin uśmiechał się, zapewne rozbawiony zażenowaniem wymalowanym na twarzy pasierba. - Leonku, może zjesz trochę ciasta kochanie. Jesteś taki chudziutki. Czy ty go w ogóle karmisz Harry?
- Mamo, oczywiście że go karmię. - Harry wywrócił oczami.
- To dobrze, może ma przemianę materii jak ty. - mruknęła. - Harry w dzieciństwie zjadł i niemal od razu to wydalał.
- Boże, mamo! - Harry zakrył twarz, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Był uroczym bobaskiem, ale przewijanie go było katorgą! - niezrażona niechęcią syna, kontynuowała. - Był też niesamowicie ruchliwy. Gdybyś tylko widziała co trzeba było zrobić, żeby usiedział w miejscu. Poczekaj, mam jeszcze kilka zdjęć...
-NIE! - Harry wstał gwałtownie, przerywając wypowiedź swojej rodzicielki. - Żadnych więcej zdjęć.
Hej hej hej! Jak zapewne wiecie (pisze to pod każdym rozdziałem XD) jeszcze troszkę i koniec UH, a do tego zaczynają się też wakacje i dlatego mam do was pytanie. Wolicie opowiadanie o:
a) sławnym Harrym
b) Harrym chodzącym do szkoły
c) o Justinie (nie sławnym)
I czy wgl ktoś chce jakieś inne opowiadanie XD
Do tego, zmieniłam okładkę (jak tylko zobaczyłam to zdjęcie [po boku] od razu pomyślałam o tym ff i postanowiłam że chce je mieć na okładce XD)
Plus! Jeśli lubicie 5sos, to może polubicie również opowiadanie @heskimos - http://www.wattpad.com/story/16765071-buddies
- Co się stało?
- Wyglądacie jakbym was codziennie tłukła młotkiem. - wyjaśniłam, wygodnie zasiadając w fotelu. - Będzie dobrze, jeśli nie udusi.
Głęboki śmiech Harry'ego rozbrzmiał po samochodzie. Nie pocieszyło mnie to ani trochę, więc zirytowana uderzyłam go w ramię.
- No i z czego się cieszysz jak głupi do sera? - warknęłam, zakładając ręce na piersi i odwróciłam się w stronę okna, pokazując mu jak bardzo zdenerwowana jestem. - To nie jest śmieszne.
- Jest! - nie przestawał się śmiać. - Gdybyś tylko widziała swoją przerażoną minę!
- Weź się! - warknęłam.
Uznając, że nie ma najmniejszego sensu w dalszej rozmowie, oparłam głowę o szybę i zamknęłam oczy.
- Wstawaj, jesteśmy na miejscu.
Cichy głos tuż przy moim uchu, połączony z delikatnym łaskotaniem po brzuchu, zmusił mnie do otworzenia oczu. Zdezorientowana rozejrzałam się w celu zanotowanie gdzie jestem. Leon stał na krawężniku przed małym domkiem z czerwonej cegły i skubał liście z dokładnie przystrzyżonego żywopłotu.
- Leon, nie psuj babci roślin! - Harry zbeształ go, ponownie odwracając się w moją stronę. - Chodź.
Wywróciłam oczami na jego zniecierpliwiony ton i odpięłam pasy żeby wygramolić się z pojazdu. Wygładziłam kwiecistą sukienkę i ruszyłam w stronę drzwi. Leon wiszący teraz na szyi Harry'ego, uparcie uderzał w dzwonek. Z wnętrza domu było słychać głośne "idę, idę!". Harry postawił chłopca na ziemię, żeby nie zniszczył dzwonka swoim ciągłym dzwonieniem. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich dobrze wyglądająca brunetka. Była około pięćdziesiątki.
- Mój mały synek! - pisnęła, rzucając się na policzki Harry'ego. Tarmosiła je, dopóki jej wzrok nie przeniósł się na Leona. Natychmiast odepchnęła swojego syna, który przyjął to z wyraźną ulgą i podniosła swojego wnuka, całując każdy kawałek jego małej twarzy. - Moje maleństwo, jak babcia cię dawno nie widziała moja kruszynko.
Harry westchnął, obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. Z uśmiechem obserwowałam radość na twarzy kobiety. Dopiero kiedy się uspokoiła zauważyła moją obecność.
- Mamo, to jest....
- Ruby! Tak miło mi cię wreszcie poznać! - krzyknęła uradowana, przerywając synowi w połowie zdania. Przytuliła mnie mocno i zaczęła pocierać moje plecy. Coś czego moja mama prawdopodobnie nigdy by nie zrobiła. - Tyle o tobie słyszałam.
- Anne, przestań maltretować młodych i wpuść ich do środka. - w korytarzu pojawił się tęgi mężczyzna z przyjaznym uśmiechem na ustach. - Na pewno są głodni.
- Wejdźcie. - uśmiechnęła się promiennie, wpuszczając nas. - Obiad już czeka na stole.
Poszliśmy w ślady gospodarzy i weszliśmy do jadalni. Stół był już nakryty, a jedzenie gotowe do spożycia. Harry odsunął dla mnie krzesło, zapewne nie chciał wyjść na jaskiniowca. Leon zajął miejsce po mojej prawej stronie, a Harry po lewej. Naprzeciwko mnie siedział Robin, a obok niego Anne, która natychmiast zaczęła nakładać każdemu po kawałku pieczeni.
- Chcesz jeszcze troszkę ziemniaków? - zapytała, patrząc na mnie z uśmiechem.
- Nie, dziękuję. Jestem już pełna. - na potwierdzenie tych słów, poklepałam się po brzuchu.
- Jesteś taką chudzinką. Mam nadzieję, że jej nie głodzisz, Harry.
- Je więcej niż ja! - mruknął.
- A nie wygląda. - zauważyła, mierząc syna uważnym spojrzeniem. - Co ci się stało pod okiem? Uderzyłeś się o coś? Tyle raz ci mówiłam, że masz uważać. Kiedy był jeszcze dzieckiem, to ciągle się gdzieś przewracał. Potrafił się potknąć nawet o powietrze i chodził później taki poobijany. Aż cud, że nie zainteresowali się nami jacyś ludzie z opieki społecznej. A później jako nastolatek, też ciągle był w siniakach. Ale to już od bicia. Co ja z tym chłopcem miałam.
Posiłek minął w atmosferze przyjemnych rozmów i żartów. Harry razem z Leonem i Robinem, grali teraz na ogródku w piłkę podczas gdy ja i Anne siedziałyśmy na tarasie jedząc ciasto i pijąc kawę.
- Jesteś wspaniałą osobą. - Anne odłożyła filiżankę i chwyciła moją dłoń. - Dziękuję za to, że pomogłaś Harry'emu w opiece nad Leonem. Nie wiem, czy dałby sobie bez ciebie rady.
- Taka moja praca. Dosłownie. - zaśmiałyśmy się. Próbowałam ukryć jak bardzo wzruszyły mnie jej słowa. - Ale sądzę, że Harry doskonale dałby sobie radę. Jest świetnym materiałem na ojca.
- To prawda! - przytaknęła. - Kiedy był mały, wręcz uwielbiał wozić lalki Gemmy i jej koleżanek w wózkach. - zaśmiałam się, próbując sobie to wyobrazić. - Generalnie jako dziecko był bardzo - zawiesiła głos, szukając odpowiedniego słowa. - dziewczęcy. Uwielbiał kiedy Gemma z koleżankami malowały go i czesały. Przez długi okres czasu myślałam, ze będzie no wiesz...zniewieściały. Poczekaj, mam nawet zdjęcia! - pod czas kiedy ona poszła po fotografie ja przyjrzałam się Harry'emu, który teraz tanecznym krokiem podbiegał do bramki. Gdy wróciła, podała mi zdjęcie przedstawiające Harry'ego przebranego w strój księżniczki, albo wróżki, biorąc pod uwagę skrzydełka przyczepione do jego pleców. - Ale kiedy Robin się do nas wprowadził i zaczął brać go na mecze i do warsztatu w którym pracuje, okazało się że brakowało mu po prostu męskiej ręki. Chociaż z dwojga złego, nie wiem co lepsze, bo później miał tendencję do wdawania się w bójki i wpadania w kłopoty. Nie było tygodnia bez telefonu ze szkoły.
Zajęta śmianiem się, nie zauważyłam kiedy Harry odebrał z moich rąk fotografię. Jego twarz zrobiła się cała czerwona.
- Serio, Mamo?! - jęknął, opadając na miejsce obok mnie. - Cokolwiek ci powiedziała, wiedź że zostałem do tego zmuszony!
- Nie prawda! Uwielbiałeś to! - sprzeciwiła się Anne, kładąc rękę na ramieniu swojego męża. - To nic złego, że mały chłopiec brał przykład ze starszej siostry.
- Przestań, nawet o tym nie mów! - jęknął, chowając twarz. - I dlatego tak rzadko poznajesz moje dziewczyny.
- Wszystkie były do dupy. - mruknęła, wywołując szok na twarzy Harry'ego. - Czego przykładem była twoja śmieszna narzeczona. Dobrze że nie spotkałam jej ponownie, bo wytargałabym jej wszystkie platynowe kudły!
- Ona nie miała platynowych włosów mamo.
- A powinna! - warknęła i odwróciła się w moją stronę. - Była prze paskudną osobą! Harry ci o niej opowiadał?
- Tak. - przytaknęłam, biorąc łyk kawy ze swojej filiżanki.
- Nie rozmawiajmy już o tym, bo mi ciśnienie skacze. - westchnęła, przykładając rękę do serca. Robin uśmiechał się, zapewne rozbawiony zażenowaniem wymalowanym na twarzy pasierba. - Leonku, może zjesz trochę ciasta kochanie. Jesteś taki chudziutki. Czy ty go w ogóle karmisz Harry?
- Mamo, oczywiście że go karmię. - Harry wywrócił oczami.
- To dobrze, może ma przemianę materii jak ty. - mruknęła. - Harry w dzieciństwie zjadł i niemal od razu to wydalał.
- Boże, mamo! - Harry zakrył twarz, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Był uroczym bobaskiem, ale przewijanie go było katorgą! - niezrażona niechęcią syna, kontynuowała. - Był też niesamowicie ruchliwy. Gdybyś tylko widziała co trzeba było zrobić, żeby usiedział w miejscu. Poczekaj, mam jeszcze kilka zdjęć...
-NIE! - Harry wstał gwałtownie, przerywając wypowiedź swojej rodzicielki. - Żadnych więcej zdjęć.
Hej hej hej! Jak zapewne wiecie (pisze to pod każdym rozdziałem XD) jeszcze troszkę i koniec UH, a do tego zaczynają się też wakacje i dlatego mam do was pytanie. Wolicie opowiadanie o:
a) sławnym Harrym
b) Harrym chodzącym do szkoły
c) o Justinie (nie sławnym)
I czy wgl ktoś chce jakieś inne opowiadanie XD
Do tego, zmieniłam okładkę (jak tylko zobaczyłam to zdjęcie [po boku] od razu pomyślałam o tym ff i postanowiłam że chce je mieć na okładce XD)
Plus! Jeśli lubicie 5sos, to może polubicie również opowiadanie @heskimos - http://www.wattpad.com/story/16765071-buddies
niedziela, 1 czerwca 2014
Rozdział 25
Naprawdę bardzo bym chciała, żeby każdy kto czyta napisał komentarz. Po prostu nie wiem czy jest sens dalej publikować rozdziały na blogspocie.
- Jesteś co do tego pewna? - Harry zadał mi to pytanie już po raz tysięczny tego dnia. I chodź wcale nie byłam pewna, przytaknęłam. Nie mogłam zrezygnować teraz, kiedy staliśmy po drugiej stronie ulicy i mieliśmy doskonały widok na kawiarnię w której miało odbyć się spotkanie. - Pamiętaj, że gdyby cokolwiek się działo masz...
- Zadzwonić, lub uciec z krzykiem, bo ty cały czas tu będziesz. - wyrecytowałam marnie naśladując jego głos, czym wywołałam u niego śmiech.
- Grzeczna dziewczynka. - mruknął, całując mnie w czoło. - Dasz sobie radę.
- No pewnie, że dam. - uśmiechnęłam się. - Przecież mnie nie zje. Poza tym, będzie tam masa ludzi. I ty jesteś cały czas na widoku.
- O o się akurat nie martwię. - mruknął. - Nie chce po prostu, żeby powiedział ci coś niemiłego. Co mogłoby sprawić ci przykrość.
- Cokolwiek by nie zrobił, nie przejmuje się tym. - zapewniłam, chodź wcale nie byłam tego taka pewna. Nachyliłam się w jego stronę, składając pocałunek na jego ustach żeby zakończyć tą konwersacje, póki jeszcze się nie rozmyśliłam, no i może po części dlatego, że miałam na to ochotę. Jak zawsze zaczęło się niewinnie. Delikatne pocałunki, zmieniły się w jeden długi. Zaplotłam ręce na jego szyi, bawiąc się małymi loczkami. Skrzynia biegów wbijała mi się w brzuch, ale smak pulchnych ust Harry'ego skutecznie odwrócił od tego uwagę. Uśmiechnęłam się, kiedy jedna z jego rąk połaskotała mój brzuch.
- Powinnaś iść,póki jeszcze nie zawróciłem. - mruknął, opierając swoje czoło o moje.
- Skoro nalegasz. - zaśmiałam się, ostatni raz cmokając go w policzek i wyszłam z auta, kierując sie w stronę kawiarni.
Pomalowanym na zielono paznokciem, stukałam o blat stolika w kawiarni. Nerwowo rozglądałam się na boki w poszukiwaniu czegoś na czym dłużej mogłabym skupić swoje myśli. Harry przywiózł mnie na miejsce spotkania znacznie wcześniej niż planowana godzina. On również od rana był spięty i widocznie chciał mieć to wszystko za sobą. I wcale mu się nie dziwię, bo i tak wykazał się niesamowita wyrozumiałością. Gdyby on miał się właśnie spotkać z jedną ze swoich byłych, prawdopodobnie przekłułabym go do kaloryfera w piwnicy.
Jeszcze raz przyjrzałam się jednemu z wielu obrazów wiszących na czerwonej ścianie. Nie mam pojęcia co na nim było. Obstawiałam fokę wyrzuconą na brzeg, pytanie tylko dlaczego była różowa. Przekręciłam głowę, aby zobaczyć czy zmiana perspektywy coś. Nie. To w dalszym ciągu wygląda jak różowa foka wyrzucona na brzeg. Zmarszczyłam nos, odwracając wzrok i skupiając się tym razem na wielkiej fotografii. Ta z kolei przedstawiała dwa lwy, rozszarpujące jakieś inne, mniejsze zwierzątko. Prychnęłam zdegustowana, sprawdzając godzinę na czarnym zegarze wiszącym nad ladą. Charlie powinien być tu lada moment. Nie mogłam się doczekać, głównie dlatego, że miałam dość tego dziwnego miejsca. Nie mam pojęcia co kierowało tym kolesiem, że zaproponował spotkanie właśnie w takim lokalu.
Kelnerka przyniosła wcześniej zamówioną wodę, dokładnie w momencie kiedy po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk małego, złotego dzwoneczka wiszącego nad drzwiami. Obróciłam się w stronę wejścia do kawiarni i z nerwów przygryzłam wargę prawie do krwi. W moim kierunku szedł właśnie wysoki brunet w czarnym garniturze i niebieskim krawacie. Na jego ustach jak zawsze widniał czarujący uśmiech, a w oczach błyszczała pewność siebie. Nie zmienił się ani trochę od naszego ostatniego spotkania. Kiedy był zaledwie kilka kroków ode mnie, wstała ze swojego miejsca. Wyciągnęłam dłoń, on jednak kompletnie ją zignorował i przyciągnął mnie do mocnego uścisku, przy okazji całując mój policzek. Kiedyś taki gest prawdopodobnie wywołałby w moim organizmie dziwne reakcje, jak dreszcze czy skurcze żołądka. Teraz jednak, sprawił, że poczułam się niekomfortowo. Jego dotyk był niczym w porównaniu z dotykiem Harry'ego. Właśnie! Kątem oka wyjrzałam przez okno, gdzie w samochodzie siedział Harry. Już z daleka mogłam zobaczyć, że ten rodzaj przywitania nie przypadł mu do gustu ani trochę. Szubko więc odsunęłam się od mojego byłego narzeczonego, stając w odpowiedniej odległości.
- Cześć, dawno się nie widzieliśmy. - wielki uśmiech na jego twarzy, wprawił mnie w zakłopotanie. Miałam ochotę uderzyć go w twarz, przypominając przy okazji dlaczego nie widzieliśmy się tyle czasu. Zamiast tego przytaknęłam powoli, zajmując swoje poprzednie miejsce. Charlie niezrażony moją postawą usadowił się naprzeciwko mnie i z radością chwycił jedną z kart, przeglądając ją. - Na co masz ochotę?
"Na wyjście stąd w tym momencie." - pomyślałam, upijając łyk wody.
- Ja już zamówiłam. - wyjaśniłam, najmilszym głosem na jaki w tej chwili było mnie stać.
- Tylko woda? - zapytał, marszcząc brwi. - Myślałem raczej o jakiejś kawie. - przyznał. - I może ciastku? O tak! Zjedzmy po kawałku sernika, na tym obrazku wygląda całkiem apetycznie, więc może....
- Nie po to się tu spotkaliśmy. - przerwałam, może nieco za ostro. - Chciałeś o czymś porozmawiać, więc proszę mów.
Brunet spokojnie zamknął kartę, przyglądając mi się z uwagą. Zaplótł swoje palce na stoliku przed sobą, po czym westchnął ciężko.
- Nie tak wyobrażałem sobie tą rozmowę. - przyznał, zamykając na chwilę oczy.
- A czego się spodziewałeś? - warknęłam, nachylając się w jego kierunku. - Że rzucę ci się w ramiona, prosząc o przyjęcie mnie z powrotem? Czy może, że ucieszę się na twój widok? Że powiem ci jak bardzo sobie nie radzę bez ciebie i rodziców.
- Jeśli mam być szczery, to tak. - Przyznał. - Tak właśnie myślałem.
Auć, zabolało. Pomimo delikatnego ucisku w żołądku i nagłego szczypania w oczach, postanowiłam nie okazywać jak bardzo zabolały mnie jego słowa.
- Cóż, w taki razie bardzo się pomyliłeś. - warknęłam, powoli wstając. - To wszystko?
- Co? Nie! - chwycił moją rękę, ciągnąc w dół. - Chciałem cię przeprosić.
- Za co konkretnie? - zapytałam ironicznie. - Za zdradę? Za to, że traktowałeś mnie jak nieporadną idiotkę przez cały nasz związek, czy za to, że nadal mnie tak traktujesz?
- Nigdy nie uważałem cię za idiotkę. - mruknął cicho. Usiadłam z powrotem naprzeciwko niego, czekając na rozwój sytuacji. - Zawsze uważałem, że jesteś bardzo zaradna. Ku mojemu nieszczęściu, jesteś.
Zmarszczyłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc jego wypowiedzi. Nigdy nie miałam problemu z rozszyfrowaniem facetów, teraz jednak totalnie nie wiedziałam o co mu chodziło. Byłam pewna, że zawsze miał mnie za wieczną niedojdę, a teraz wydawał się skruszony. To kompletnie nie pasowało do jego osobowości. Charlie według siebie, zawsze miał rację, a nawet jeśli jej nie miał, to nie było nawet mowy, że się do tego przyzna. On nigdy nie przyznaje się do winy. Nigdy.
- Mój ojciec zawsze powtarzał, że to mężczyzna jest od myślenia w związku. A nie kobieta. Z resztą sama doskonale wiesz jakie zwyczaje są w tym chorym towarzystwie w którym obracają się nasze rodziny. - powiedział z lekkim uśmiechem. Przytaknęłam, krzywiąc się na samo wspomnienie moich rodziców. - Denerwowało mnie to, że ty potrafisz sama podejmować decyzje i że jesteś taka niezależna. Myślałem, że to złe i nienormalne. - zaśmiał się. - To takie głupie.
- Owszem, głupie.
- Przepraszam. - westchnął. - Zrozumiałem to dopiero kiedy przyjechałem do twojego domu, a ciebie już tam nie było. Twoi rodzice pokazali mi list, który zostawiłaś. Naprawdę chciałem jakoś do ciebie dotrzeć, ale nie mogłem znaleźć nigdzie namiaru na twojego brata. Dopiero niedawno wasz portier powiedział, że mieszkasz teraz w Londynie. I cóż, znalazłem cię.
- Niepotrzebnie. - Patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, w końcu zaproponował jedynie ciasto, a ja naskoczyłam na niego. Szybko jednak przypomniałam sobie o wszystkich rzeczach, które mi zrobił i wszelkie wyrzuty sumienia zniknęły. Może i ludzie się zmieniają na skutek pewnych wydarzeń, czego najlepszym przykładem jest Harry, który kompletnie zmienił swoje życie dla siostrzeńca. Jednak to jak przez lata traktował mnie Charlie i to co zrobił na końcu, nie mogło zostać tak po prostu zapomniane. Tym bardziej teraz, kiedy śmiało mogłam powiedzieć, że moje życie jest bliskie ideału. - Posłuchaj, jeśli to wszystko, to naprawdę powinnam już iść.
- Zawsze interesowałaś się sztuką, prawda? - zapytał nagle, po raz kolejny zbijając mnie z tropu. Delikatnie przytaknęłam. - Planuje kupić galerię w Nowym Jorku. I chce, żebyś była jej współwłaścicielem.
Przyglądałam mu się, szukając na jego twarzy jakiś oznak rozbawienia. Przecież nie mógł być aż tak głupi, żeby po tym wszystkim proponować mi przeprowadzkę. Kiedy nie znalazłam jednak, żadnego znaku że to żart, zaśmiałam się.
- Chyba zwariowałeś. - skwitowałam, wypijając do końca wodę. - Jesteś szalony jeśli chociaż przez chwile pomyślałeś, że przyjmę twoją propozycje. Teraz pozwól, że wyjdę.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcje z jego strony, zabrałam torebkę i szybkim krokiem udałam się w stronę auta, z którego powoli wysiadał Harry. Kiedy miałam już przechodzić przez ulicę, poczułam mocne szarpnięcie za nadgarstek i zostałam odwrócona w stronę jak się domyślałam Charliego.
- Przemyśl, to chociaż.
- Nie muszę. - warknęłam, wyrywając dłoń z uścisku. - Nie mam najmniejszego powodu, żeby przystać na twoją propozycję. Mam tu świetną pracę i nie zamierzam....
Wielkim zaskoczeniem dla mnie było, kiedy moja wypowiedź została brutalnie przerwana pocałunkiem. Przez sekundę stałam w osłupieniu, nie będąc w stanie nawet poruszyć palcem. Kiedy zaskoczenie zostało zastąpione złością, mocno odepchnęłam od siebie tego wariata, w samą porę, zanim zdążył wepchać swój śliski język do moich ust.
- Zwariowałeś! - krzyknęłam, okładając go pięściami. - Jesteś nienormalny!
- Przepraszam!
- Ile jeszcze razy masz zamiar mnie przeprosić, tumanie! - warknęłam w dalszym ciągu machając rękami. Nie przejmowałam się tym, że ludzie siedzący w kawiarni mają idealny widok na naszą małą scenę. - Zacznij zachowywać się tak, żebyś nie musiał!
- Przyjechałem tu, bo cię kocham! - krzyknął głośniej ode mnie, jednocześnie unieruchamiając moje ręce. - I zamierzam cię odzyskać!
- Trochę się spóźniłeś.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy usłyszałam za sobą doskonale znany mi głos. Duże dłonie oplotły moją talię, odciągając mnie od nachalnego mężczyzny. Uśmiechnęłam się wrednie w stronę Charliego upajając się widokiem jego zdezorientowanej twarzy.
- Kim jesteś? - zapytał, mało inteligentnie, co w zasadzie nie zdziwiło mnie jakoś specjalnie. Zawsze był głupi i prawdopodobnie nie skończyłby nawet podstawówki, gdyby nie jego ojciec.
- Jestem Harry i jeśli zaraz nie puścisz mojej dziewczyny, złamie ci nos.
czwartek, 22 maja 2014
Rozdział 24
Kiedy Harry zatrzymał się na uboczy, w samochodzie było słychać jedynie nasze oddech. Po dłuższej chwili siedzenia i spoglądania w szybę, postanowiłam przełamać swój strach i zerknęłam na szatyna. Skubiąc skórki przy paznokciach i zagryzając wargę, położyłam dłoń na jego kolanie. Momentalnie odwrócił głowę w moją stronę, jego twarz wyrażała wściekłość.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał, o dziwo spokojnym głosem.
- Chciałam się go pozbyć? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam. Sama do końca nie byłam pewna, dlaczego do cholerki zgodziłam się na to spotkanie. Charlie był dawno zamkniętym tematem w moim życiu, dlaczego nie mogło tak pozostać?
- To faktycznie ma sens! - parsknął, wyrzucając ręce w geście frustracji. - Chciałaś się pozbyć gościa, więc się z nim umówiłaś. Super taktyka! Świetna. - pokręcił głową, gwałtownie odwracając się tak, że teraz całe jego ciało było przodem do mnie, podwinął lewą nogę, tak że na niej siedział. - Na mnie też taką stosujesz? Chcesz się mnie pozbyć? Chyba bardzo mocno chcesz, biorąc pod uwagę etap na jakim znajduje się nasz związek. - mruknął. - Oczywiście, jeśli takowy w ogóle istnieje.
Nagle szarpnięciem otworzył drzwi i opuścił pojazd. Westchnęłam, robiąc to samo. Podeszłam do niego i stanęła na wprost, pomiędzy jego nogami. Przez to, że opierał się na masce samochodu, prawie na niej siedząc, nasze spojrzenia były na tym samym poziomie. Cóż, właściwie to byłyby, gdyby nie to że on kompletnie nie patrzył w moim kierunku. Jego wzrok błądził gdzieś po boisku na końcu uliczki, w którą wjechaliśmy. Była niedziela, więc było na niej sporo dzieciaków, grających w koszykówkę. Prócz nich nie było nikogo na ulicach.
- Nigdy właściwie mnie nie poprosiłeś, żebym była twoją dziewczyną. - wymamrotałam, modląc się o jak najszybszą zmianę tematy. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i strachem w oczach.
- Słucham?!
- Przepraszam. - natychmiast pożałowałam swojej głupiej próby odwrócenia uwagi, bo sprawy wyglądały teraz znacznie gorzej. - Nie o to mi chodziło.
- Nie? Więc o co w takim razie?! - odepchnął się od maski, co zmusiło mnie do cofnięcia się przed jego zdenerwowaną osobą. Mój gest musiał go chyba opamiętać, bo momentalnie się uspokoił i zaczął delikatnie pocierać moje ramiona. - Możesz mi wyjaśnić.
- Chodziło o to, że... - zaczęłam, spuszczając głowę. - Że nigdy tak naprawdę nie spytałeś mnie o to, czy będę twoją dziewczyną.
- A miałem to zrobić? Jak dzieciaki? - zaśmiał się, ale widząc moją minę spoważniał. - To naprawdę jest dla ciebie aż takie ważne?
- Wiem, że to dziecinne, po prostu wydaje mi się, że nie traktujesz mnie poważnie.
Przyciągnął mnie do swojego ciała, obejmując mocno i złożył delikatny pocałunek na czole. Moje ucho płasko przylegało do lewej strony jego klatki piersiowej, więc mogłam usłyszeć bicie jego serca.
- Tylko dlatego, że nie poprosiłem cię o chodzenie - zaśmiał się, wypowiadając to słowo. - wcale nie znaczy, że nie traktuje cię poważnie. Po prostu nasz związek i wszystkie rzeczy które robimy, są takie naturalne, że sam nie wiem kiedy zacząłem nazywać cię moją. - ucałował czubek mojej głowy. - Myślałem, że to jasne.
- Przepraszam. Jestem dziecinna. - mruknęłam. - Nawet nie wiem dlaczego tak mi na tym zależy. To głupie.
- Nie, wcale nie. - ujął moją twarz w obi ręce i nakierował ją w swoją stronę. - Jeśli to jest takie ważne, to czy - wziął głęboki wdech, przewracając oczami. - Będziesz moją dziewczyną? - wyrecytował, jakby to była jedna z najnudniejszych rzeczy jakie robił w całym swoim życiu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko, chcą się z nim podrażnić.
- Co? Ale...ale jak to? - zająknął się, mrugając oczami zdezorientowany. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale zaraz później przypomniałam sobie o poprzednim temacie naszej rozmowy i wiedziałam, że muszę zrobić coś, żeby jak najdłużej odciągnąć go od tej sprawy. Może zapomni. - Dlaczego?
- Bo powiedziałeś to tak, jakby za karę. - powiedziałam, pstrykając palcami przed jego nosem. - Wysil się trochę!
Mierzył mnie dokładnym wzrokiem, tym razem był już mniej spięty, wiedząc że tylko sobie żartuje. Uśmiechnął się delikatnie przykładając czoło do mojego. Delikatnie jeździł swoją dłonią po moich plecach.
- Ruby, jesteś najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem i byłbym zaszczycony mogąc nazywać cię moją dziewczyną, więc czy uczynisz mi tego honoru i zgodzisz się nią zostać? - zapytał, delikatnie całując mój nos.
- Niech ci będzie. - powiedziałam z udawaną obojętnością.
- Te kobiety to trudny orzech do zgryzienia. - Ja i Harry gwałtownie odwróciliśmy się w stronę głosu. Niedaleko nas stał starszy, zgarbiony pan z wyraźnym grymasem na twarzy. - Uciekaj chłopcze, póki masz czas. Bo później zaciągnie cię taka pod ołtarz, zrobi dziecko i już się nie uwolnisz. - machnął na mnie ręką. - A na starość będzie zabierać emeryturę i nawet nie da człowiekowi posiedzieć przed telewizorem. Wiem, bo sam mam taką pijawkę. - wywrócił oczami, oddalając się od nas i w dalszym ciągu mamrocząc coś pod nosem. Przez chwilę patrzyliśmy na jego plecy, po czym oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
- Co to w ogóle było? - zapytałam, kiedy pierwsza głupawka minęła. - Nie jestem taka straszna.
- Nie jesteś. - przyznał, kładąc ręce na moich biodrach. - Nie myśl, że zapomniałem.
- O czym? - zapytałam głupio.
- O twoim byłym chłopaku, który bardzo chce się z tobą spotkać. - wyjaśnił, gasząc tym moje wszelkie nadzieję. - A teraz kiedy sprawę między nami mamy już jasną, jako twój chłopak zabraniam ci iść.
- Musze tam iść, obiecałam już.
- Więc zadzwoń i powiedz, że nie możesz. - wyjaśnił, powoli tracąc spokój. Znowu. - Powiedz, że coś ci wypadło, albo jeszcze lepiej! Powiedz mu, że masz chłopaka i może spierdalać na drzewo.
- Harry! Nie przeklinaj! - zganiłam go odruchowo. Odepchnęłam się od jego klatki piersiowej, stając kawałek dalej. - Nie rozumiesz, że ja CHCE tam iść.
- Co proszę? - powiedział, unosząc brwi wysoko. - Chcesz? Niby dlaczego miałabyś chcieć.
- Żeby mu udowodnić, że radzę sobie doskonale. - wyjaśniłam, spuszczając głowę i wpatrując się w czubki swoich butów. Zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Po co miałabyś to robić? - zapytał, ponownie mnie przytulając. - Nie musisz mu niczego udowadniać, Ruby.
- Musze. - zostawałam przy swoim. - Przez całe moje życie, rodzice wmawiali mi że nie nadaje się do niczego, prócz bycia żoną. Uważali, że nie jestem w stanie sama sobie poradzić i potrzebuje kogoś kto się mną będzie opiekował. Padło na Charliego. Był idealnym kandydatem, bo nie dość że dziecko znajomych, to jeszcze miał dokładnie takie same zdanie jak moi rodzice. Zawsze powtarzał, że to on będzie nas utrzymywał i się mną opiekował. Zawsze mówił, że nie muszę być mądra, bo nie jestem do tego, żeby prowadzić z kimś rozmowy, ja mam po prostu ładnie wyglądać u jego boku. - pociągnęłam nosem, mocniej przytulając się do Harry'ego. - Oni wszyscy naprawdę uważali, że nie jestem w stanie żyć bez ciągłej opieki. Mieli mnie za głupiutką. Do tego stopnia, że nawet nie bał się mnie zdradzić, bo myślał że od niego nie odejdę. - zaśmiałam się gorzko. - Spójrz jak bardzo się pomylił.
- Nie miałem pojęcia, że to dla ciebie tak ważna sprawa. - chłopak wyglądał jakby nie mógł uwierzyć, że to co powiedziałam przed chwilą jest prawdą. - To zmienia postać rzeczy. Pójdziesz na to spotkanie i pokażesz temu dupkowi, gdzie jest jego miejsce. - postanowił, uśmiechając się delikatnie. - Ale tylko pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytałam, ciesząc się z tego, że jest po mojej stronie.
- Zawiozę cię. - zasłonił mi ręką usta, kiedy chciałam zaprotestować. - Będę czekał w samochodzie. Gdyby nie zrozumiał pewnych rzeczy, będę mógł mu je wyjaśnić w inny sposób, na jego własne skórze. - uśmiechnął się sugestywnie. - A teraz jedźmy już, bo pewnie wszyscy się zastanawiają, dlaczego nie ma nas tak długo.
Eleanor kończyła robić sałatkę Siedziałam spokojnie na drewnianej huśtawce ogrodowej razem Perrie, obserwując jak Leon bawi się z bliźniakami, kopiąc piłkę. Męskie grono stało natomiast wkoło grilla, starając się go rozpalić od dobrych czterdziestu minut. Efektów ich pracy jak na razie brak. Od rana nic nie jadłam, bo za bardzo stresowałam się piknikiem i teraz mój brzuch domagał się jakiegoś pożywienia. Była już prawie szesnasta, więc reszta też zapewne była głodna. Faceci jednak dzielnie walczyli nie dając sobie w jakikolwiek sposób pomóc.
- Dmuchaj, dmuchaj, dmuchaj! - Lou zaczął piszczeć, jednocześnie klepiąc po plecach Harry'ego, który przybrał siny kolor od wydmuchiwania powietrza. Nie poddawał się jednak i pomimo wyraźnego trudu dmuchał dalej. Na nic to jednak, bo płomień zgasł. - Styles, ty frajerze!
- Na drugi raz ty będziesz dmuchał!
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Nie będziesz mnie wyzywał!
- Panowie, panowie! - Zayn wkroczył do akcji, kładąc ręce na ramionach Louisa. - Spróbujmy jeszcze raz.
- Dobra, ale ja nie dmucham! - od razu zadeklarował Liam, wystawiając ręce przed siebie.
- Ja też! - Harry stanął obok niego, przerażony opcją w której miałby po raz kolejny podjąć się takiego wymęczającego ćwiczenia.
- Ja to zrobię, wy mięczaki i nizino intelektualna.
Louis podszedł do grilla i razem z Zaynem zaczęli go rozpalać. Obserwowałam, jak z uwagą polewają brykiet podpałką. Zaczęłam się zastanawiać, czy taka jej ilość jest w ogóle dozwolona, jednak jakakolwiek uwaga z mojej strony spotykała się z ich oburzeniem. Nie chcąc więc po raz kolejny usłyszeć, że jestem tylko kobietą i nie znam się na grillowaniu, postanowiłam milczeć. Tak jak Perrie, która z wielkim rozbawieniem obserwowała. Sytuacja zaczęła się robić naprawdę komiczna, kiedy fartuch, który do tej pory nosił Louis, zajął się ogniem. Wszyscy próbowali go ugasić, pod czas kiedy on sam skakał i krzyczał, że się pali. Harry szybko chwycił szmatkę wiszącą na oparciu stołka i zaczął gasić płomień, pod czas gdy Niall starał się rozwiązać palący się materiał. Zaśmiał się triumfalnie, kiedy mu się udało, nie trwało to jednak długo, bo płomień niespieczenie zbliżył się do jego ręki. Z krzykiem odrzucił fartuch za siebie.
- Co wy robicie? - odwrócili się w kierunku Eleanor, która stała z miską sałatki w progu drzwi na taras.
- Rozpalamy grilla. - odpowiedzieli chórem, tracąc zainteresowanie gasnącą już częścią garderoby.
- Dlaczego nie wyciągniecie elektrycznego grilla z garażu?
wattpad
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał, o dziwo spokojnym głosem.
- Chciałam się go pozbyć? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam. Sama do końca nie byłam pewna, dlaczego do cholerki zgodziłam się na to spotkanie. Charlie był dawno zamkniętym tematem w moim życiu, dlaczego nie mogło tak pozostać?
- To faktycznie ma sens! - parsknął, wyrzucając ręce w geście frustracji. - Chciałaś się pozbyć gościa, więc się z nim umówiłaś. Super taktyka! Świetna. - pokręcił głową, gwałtownie odwracając się tak, że teraz całe jego ciało było przodem do mnie, podwinął lewą nogę, tak że na niej siedział. - Na mnie też taką stosujesz? Chcesz się mnie pozbyć? Chyba bardzo mocno chcesz, biorąc pod uwagę etap na jakim znajduje się nasz związek. - mruknął. - Oczywiście, jeśli takowy w ogóle istnieje.
Nagle szarpnięciem otworzył drzwi i opuścił pojazd. Westchnęłam, robiąc to samo. Podeszłam do niego i stanęła na wprost, pomiędzy jego nogami. Przez to, że opierał się na masce samochodu, prawie na niej siedząc, nasze spojrzenia były na tym samym poziomie. Cóż, właściwie to byłyby, gdyby nie to że on kompletnie nie patrzył w moim kierunku. Jego wzrok błądził gdzieś po boisku na końcu uliczki, w którą wjechaliśmy. Była niedziela, więc było na niej sporo dzieciaków, grających w koszykówkę. Prócz nich nie było nikogo na ulicach.
- Nigdy właściwie mnie nie poprosiłeś, żebym była twoją dziewczyną. - wymamrotałam, modląc się o jak najszybszą zmianę tematy. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i strachem w oczach.
- Słucham?!
- Przepraszam. - natychmiast pożałowałam swojej głupiej próby odwrócenia uwagi, bo sprawy wyglądały teraz znacznie gorzej. - Nie o to mi chodziło.
- Nie? Więc o co w takim razie?! - odepchnął się od maski, co zmusiło mnie do cofnięcia się przed jego zdenerwowaną osobą. Mój gest musiał go chyba opamiętać, bo momentalnie się uspokoił i zaczął delikatnie pocierać moje ramiona. - Możesz mi wyjaśnić.
- Chodziło o to, że... - zaczęłam, spuszczając głowę. - Że nigdy tak naprawdę nie spytałeś mnie o to, czy będę twoją dziewczyną.
- A miałem to zrobić? Jak dzieciaki? - zaśmiał się, ale widząc moją minę spoważniał. - To naprawdę jest dla ciebie aż takie ważne?
- Wiem, że to dziecinne, po prostu wydaje mi się, że nie traktujesz mnie poważnie.
Przyciągnął mnie do swojego ciała, obejmując mocno i złożył delikatny pocałunek na czole. Moje ucho płasko przylegało do lewej strony jego klatki piersiowej, więc mogłam usłyszeć bicie jego serca.
- Tylko dlatego, że nie poprosiłem cię o chodzenie - zaśmiał się, wypowiadając to słowo. - wcale nie znaczy, że nie traktuje cię poważnie. Po prostu nasz związek i wszystkie rzeczy które robimy, są takie naturalne, że sam nie wiem kiedy zacząłem nazywać cię moją. - ucałował czubek mojej głowy. - Myślałem, że to jasne.
- Przepraszam. Jestem dziecinna. - mruknęłam. - Nawet nie wiem dlaczego tak mi na tym zależy. To głupie.
- Nie, wcale nie. - ujął moją twarz w obi ręce i nakierował ją w swoją stronę. - Jeśli to jest takie ważne, to czy - wziął głęboki wdech, przewracając oczami. - Będziesz moją dziewczyną? - wyrecytował, jakby to była jedna z najnudniejszych rzeczy jakie robił w całym swoim życiu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko, chcą się z nim podrażnić.
- Co? Ale...ale jak to? - zająknął się, mrugając oczami zdezorientowany. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale zaraz później przypomniałam sobie o poprzednim temacie naszej rozmowy i wiedziałam, że muszę zrobić coś, żeby jak najdłużej odciągnąć go od tej sprawy. Może zapomni. - Dlaczego?
- Bo powiedziałeś to tak, jakby za karę. - powiedziałam, pstrykając palcami przed jego nosem. - Wysil się trochę!
Mierzył mnie dokładnym wzrokiem, tym razem był już mniej spięty, wiedząc że tylko sobie żartuje. Uśmiechnął się delikatnie przykładając czoło do mojego. Delikatnie jeździł swoją dłonią po moich plecach.
- Ruby, jesteś najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem i byłbym zaszczycony mogąc nazywać cię moją dziewczyną, więc czy uczynisz mi tego honoru i zgodzisz się nią zostać? - zapytał, delikatnie całując mój nos.
- Niech ci będzie. - powiedziałam z udawaną obojętnością.
- Te kobiety to trudny orzech do zgryzienia. - Ja i Harry gwałtownie odwróciliśmy się w stronę głosu. Niedaleko nas stał starszy, zgarbiony pan z wyraźnym grymasem na twarzy. - Uciekaj chłopcze, póki masz czas. Bo później zaciągnie cię taka pod ołtarz, zrobi dziecko i już się nie uwolnisz. - machnął na mnie ręką. - A na starość będzie zabierać emeryturę i nawet nie da człowiekowi posiedzieć przed telewizorem. Wiem, bo sam mam taką pijawkę. - wywrócił oczami, oddalając się od nas i w dalszym ciągu mamrocząc coś pod nosem. Przez chwilę patrzyliśmy na jego plecy, po czym oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
- Co to w ogóle było? - zapytałam, kiedy pierwsza głupawka minęła. - Nie jestem taka straszna.
- Nie jesteś. - przyznał, kładąc ręce na moich biodrach. - Nie myśl, że zapomniałem.
- O czym? - zapytałam głupio.
- O twoim byłym chłopaku, który bardzo chce się z tobą spotkać. - wyjaśnił, gasząc tym moje wszelkie nadzieję. - A teraz kiedy sprawę między nami mamy już jasną, jako twój chłopak zabraniam ci iść.
- Musze tam iść, obiecałam już.
- Więc zadzwoń i powiedz, że nie możesz. - wyjaśnił, powoli tracąc spokój. Znowu. - Powiedz, że coś ci wypadło, albo jeszcze lepiej! Powiedz mu, że masz chłopaka i może spierdalać na drzewo.
- Harry! Nie przeklinaj! - zganiłam go odruchowo. Odepchnęłam się od jego klatki piersiowej, stając kawałek dalej. - Nie rozumiesz, że ja CHCE tam iść.
- Co proszę? - powiedział, unosząc brwi wysoko. - Chcesz? Niby dlaczego miałabyś chcieć.
- Żeby mu udowodnić, że radzę sobie doskonale. - wyjaśniłam, spuszczając głowę i wpatrując się w czubki swoich butów. Zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Po co miałabyś to robić? - zapytał, ponownie mnie przytulając. - Nie musisz mu niczego udowadniać, Ruby.
- Musze. - zostawałam przy swoim. - Przez całe moje życie, rodzice wmawiali mi że nie nadaje się do niczego, prócz bycia żoną. Uważali, że nie jestem w stanie sama sobie poradzić i potrzebuje kogoś kto się mną będzie opiekował. Padło na Charliego. Był idealnym kandydatem, bo nie dość że dziecko znajomych, to jeszcze miał dokładnie takie same zdanie jak moi rodzice. Zawsze powtarzał, że to on będzie nas utrzymywał i się mną opiekował. Zawsze mówił, że nie muszę być mądra, bo nie jestem do tego, żeby prowadzić z kimś rozmowy, ja mam po prostu ładnie wyglądać u jego boku. - pociągnęłam nosem, mocniej przytulając się do Harry'ego. - Oni wszyscy naprawdę uważali, że nie jestem w stanie żyć bez ciągłej opieki. Mieli mnie za głupiutką. Do tego stopnia, że nawet nie bał się mnie zdradzić, bo myślał że od niego nie odejdę. - zaśmiałam się gorzko. - Spójrz jak bardzo się pomylił.
- Nie miałem pojęcia, że to dla ciebie tak ważna sprawa. - chłopak wyglądał jakby nie mógł uwierzyć, że to co powiedziałam przed chwilą jest prawdą. - To zmienia postać rzeczy. Pójdziesz na to spotkanie i pokażesz temu dupkowi, gdzie jest jego miejsce. - postanowił, uśmiechając się delikatnie. - Ale tylko pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytałam, ciesząc się z tego, że jest po mojej stronie.
- Zawiozę cię. - zasłonił mi ręką usta, kiedy chciałam zaprotestować. - Będę czekał w samochodzie. Gdyby nie zrozumiał pewnych rzeczy, będę mógł mu je wyjaśnić w inny sposób, na jego własne skórze. - uśmiechnął się sugestywnie. - A teraz jedźmy już, bo pewnie wszyscy się zastanawiają, dlaczego nie ma nas tak długo.
Eleanor kończyła robić sałatkę Siedziałam spokojnie na drewnianej huśtawce ogrodowej razem Perrie, obserwując jak Leon bawi się z bliźniakami, kopiąc piłkę. Męskie grono stało natomiast wkoło grilla, starając się go rozpalić od dobrych czterdziestu minut. Efektów ich pracy jak na razie brak. Od rana nic nie jadłam, bo za bardzo stresowałam się piknikiem i teraz mój brzuch domagał się jakiegoś pożywienia. Była już prawie szesnasta, więc reszta też zapewne była głodna. Faceci jednak dzielnie walczyli nie dając sobie w jakikolwiek sposób pomóc.
- Dmuchaj, dmuchaj, dmuchaj! - Lou zaczął piszczeć, jednocześnie klepiąc po plecach Harry'ego, który przybrał siny kolor od wydmuchiwania powietrza. Nie poddawał się jednak i pomimo wyraźnego trudu dmuchał dalej. Na nic to jednak, bo płomień zgasł. - Styles, ty frajerze!
- Na drugi raz ty będziesz dmuchał!
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Nie będziesz mnie wyzywał!
- Panowie, panowie! - Zayn wkroczył do akcji, kładąc ręce na ramionach Louisa. - Spróbujmy jeszcze raz.
- Dobra, ale ja nie dmucham! - od razu zadeklarował Liam, wystawiając ręce przed siebie.
- Ja też! - Harry stanął obok niego, przerażony opcją w której miałby po raz kolejny podjąć się takiego wymęczającego ćwiczenia.
- Ja to zrobię, wy mięczaki i nizino intelektualna.
Louis podszedł do grilla i razem z Zaynem zaczęli go rozpalać. Obserwowałam, jak z uwagą polewają brykiet podpałką. Zaczęłam się zastanawiać, czy taka jej ilość jest w ogóle dozwolona, jednak jakakolwiek uwaga z mojej strony spotykała się z ich oburzeniem. Nie chcąc więc po raz kolejny usłyszeć, że jestem tylko kobietą i nie znam się na grillowaniu, postanowiłam milczeć. Tak jak Perrie, która z wielkim rozbawieniem obserwowała. Sytuacja zaczęła się robić naprawdę komiczna, kiedy fartuch, który do tej pory nosił Louis, zajął się ogniem. Wszyscy próbowali go ugasić, pod czas kiedy on sam skakał i krzyczał, że się pali. Harry szybko chwycił szmatkę wiszącą na oparciu stołka i zaczął gasić płomień, pod czas gdy Niall starał się rozwiązać palący się materiał. Zaśmiał się triumfalnie, kiedy mu się udało, nie trwało to jednak długo, bo płomień niespieczenie zbliżył się do jego ręki. Z krzykiem odrzucił fartuch za siebie.
- Co wy robicie? - odwrócili się w kierunku Eleanor, która stała z miską sałatki w progu drzwi na taras.
- Rozpalamy grilla. - odpowiedzieli chórem, tracąc zainteresowanie gasnącą już częścią garderoby.
- Dlaczego nie wyciągniecie elektrycznego grilla z garażu?
wattpad
Twitter @noellkid
sobota, 17 maja 2014
Rozdział 23
Biegłem ile sił w nogach, w ręku trzymając pałeczkę. Nie wiem czyj to był pomysł, ale był głupi. Moje adidasy ślizgały się na żwirze, kiedy brałem zakręt tuż za pachołkiem. Z ulgą odkryłem, że mam sporą przewagę nad swoimi przeciwnikami. To już ostatnia z konkurencji i powiedzenie, że byłem zmęczony, byłoby dużym niedomówieniem. Ja byłem padnięty. Nawet za czasów szkolnych nie musiałem brać udziału w tak głupich konkurencjach jak dzisiaj. Co śmieszniejsze, większość zadań wymagała mojego i Ruby poświęcenia, a to chyba powinien być piknik zrobiony z myślą o dzieciach. Fakt, że moja dziewczyna założyła dzisiaj wyjątkowo krótkie i obcisłe spodenki, wcale nie pomagał. Przez brak koncentracji przegrałem rzut do kosza, więc teraz musiałem nadrobić wszystko biegiem. Moje płuca paliły żywym ogniem, kiedy dobiegłem i przybiłem piątkę Leonowi, kończąc tym samym bieg. Padłem na kolana, ocierając czoło bandanką obwiązaną naokoło mojego nadgarstka.
- WYGRALIŚMY!
Tryumfalny taniec Ruby trwał, sprawiając że wszyscy obserwowali nas jak obiekty w zoo. Leon delikatnie zaczął się osuwać, jakby chciał pokazać że wcale jej nie zna. I cholera, miałem ochotę zrobić to samo. Dziewczyna nie zrażała się jednak dziwnymi spojrzeniami i dalej skakała i machała rękami. Rzuciłem okiem w stolika zajmowanego przez naszych znajomych i z westchnieniem chwyciłem ramiona swojej dziewczyny.
- Tak, wygraliśmy. - udałem entuzjazm. Jedyne z czego się na ten moment cieszyłem, to to że nie będę już musiał ćwiczyć. Ostatnie kilka dni były katorgą dla moich mięśni. - Ale proszę, ciesz się w sobie. Ludzie się gapią.
- Gapią się, bo WYGRALIŚMY! - wykrzyknęła, pokazując język jednemu z obserwatorów. Wywróciłem oczami, mocniej chwytając jej ramię i pociągnąłem ja w stronę stolika gdzie siedziała reszta.
- Dobrze wam poszło. - przyznał Zayn, podając mi butelkę wody. Ruby przytaknęła z podekscytowaniem, zasiadając obok Eleanor. Nie mam pojęcia dlaczego aż tak ważne było dla niej, żebyśmy wygrali.
- Możemy iść na dmuchany zamek? - Leon w towarzystwie bliźniaków stanął naprzeciwko mnie. Sięgnąłem ręką do kieszeni i wygrzebałem z niej kilka drobniaków. Podałem je dzieciakom, którzy ruszyli biegiem w stronę dmuchanej atrakcji. Skąd ten chłopiec bierze tyle energii. Ja osobiście byłem wykończony po tych kilku konkurencjach. Dlaczego ktoś w ogóle organizuje coś tak męczącego? Czy piknik rodzinny nie powinien być relaksujący? Cóż, ten na pewno nie był.
Westchnąłem zirytowany, kiedy mój telefon zaczął wibrować. Wyciągnąłem go z kieszeni i kiedy zobaczyłem kto dzwoni, miałem ochotę jęknąć. Moja mama. Kocham ją bardzo, ale każda rozmowa z nią kończy się pouczaniem mnie i przypomina bardziej przesłuchanie, niż rozmowę rodzica z dzieckiem. Sytuacja stała się jeszcze bardziej drażliwa, kiedy w grę wchodził Leon. Teraz wypytywała mnie nie tylko o pracę, moje życie miłosne, ale również o małego.
Ruby zmarszczyła brwi, kiedy ociężale wstałem.
- Zaraz wracam. - mruknąłem, całując jej policzek.
Udałem się w stronę parkingu, gdzie teraz było pusto i cicho. Kiedy odszedłem dostatecznie daleko, żeby nie słyszała pisków dzieci i nie wypytywała mnie o nie, odebrałem telefon, wcześniej jeszcze odchrząknąłem delikatnie.
- Hej mamo. - przywitałem się uprzejmie, modląc się o szybki koniec. Nie miałem dzisiaj siły na długą i pełną wypytywania rozmowę.
- Słoneczko? To ty? - Zaczyna się.
- Tak, mamo. Kto inny mógłby odebrać mój telefon?
- Nie bądź nie miły. - skarciła mnie. - Nie brzmisz jak ty.
- Mam chrypkę. - wyjaśniłem, przewracając oczami.
- Jesteś chory? Byłeś u lekarza?
- Mamo, nic mi nie jest. Po prostu jestem zmęczony.
- Czym? - zapytała, a po chwili milczenia dodała zszokowana. - Przerwałam ci w robieniu...czegoś?
Chwilę zajęło mi zrozumienie co ma na myśli.
- Chryste! Mamo! Nie. - jęknąłem zażenowany.
- Nie ma się czego wstydzić. Jesteś dorosły.
- Leon ma piknik w swojej szkole i Ruby zmusiła nas do wzięcia udziału w zawodach. - wyjaśniłem pospiesznie. Moje oczy podwoiły swój rozmiar, kiedy zdałem sobie sprawę ze swojej gafy.
- Kim jest Ruby? - zapytała, nagle tracąc zainteresowanie moim zmienionym głosem. Potarłem czoło, przygotowując się na falę pytań. - Masz kobietę? Kim ona jest? Długo się spotykacie? Leon ją lubi?
- Spokojnie. - mruknąłem, słysząc śmiech mojego ojczyma. Świetnie, przełączyła nas na głośnik. - Pamiętasz jak mówiłem ci o niani, którą zatrudniłem?
- Tak. To ona?
- No. - wymamrotałem.
- To wspaniale! Leon mówił o niej tak dużo miłych rzeczy.
- Tak, cóż. Jest wspaniała. - uśmiechnąłem się, kiedy zauważyłem zbliżającą się do mnie dziewczynę. Objąłem ją ramieniem, całując delikatnie w czoło.
- Koniecznie muszę ją poznać. - oznajmiła, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Koniecznie musisz. - powtórzyłem, uśmiechając się na zdezorientowaną minę Ruby.
- Przyjedzcie za tydzień na weekend. Przygotuje pokój. A teraz wybacz kochanie, ale muszę już lecieć. Ucałuj ich ode mnie.
Zanim zdążyłem cokolwiek dodać, rozłączyła się , kończąc tym samym moje przesłuchanie. Wsunąłem telefon do tylnej kieszeni, opierając się o maskę mojego samochodu. Ludzie powoli opuszczali imprezę, prawdopodobnie udając się na swoje własne after party. My też dostaliśmy zaproszenie na grilla do Louisa.
- Kto to był? - zapytała, bawiąc się pierścionkiem na jednym z moich palców.
- Moja mama. - wyjaśniłem, na co odpowiedziała jedynie lekkim uśmiechem. - Zaprosiła nas do siebie na weekend.
- Nas? - podniosła brwi, najwyraźniej zaskoczona propozycją mojej mamy.
- Tak. - uśmiechnąłem się, przyciskając jej ciało do swojego. Opierałem się o maskę mojego samochodu, a ona stała między moimi nogami. Splotłem palce w dole jej pleców, przyciskając czoło do jej. - Bardzo chce cię poznać. Podejrzewam, że bardziej zależy jej na spotkaniu z tobą niż ze mną.
- A co jeśli mnie nie polubi? - zmarszczyła brwi, obawa w jej głosie mnie rozbawiła.
- To wtedy będziemy musieli się pożegnać. - powiedziałem, udając powagę i ze zniecierpliwieniem czekając na jej reakcje.
- Co? - zapytała zszokowana, próbując się odsunąć. W kącikach jej oczu zebrały się łzy. Jej reakcja była daleka od tej, jakiej się spodziewałem, myślałem że raczej nawrzeszczy na mnie za głupie komentarze, ale ona najwidoczniej przyjęła je bardzo poważnie.
- Żartowałem, kochanie. - wyjaśniłem szybko, przytulając ją mocno.
- To głupi żart.
- Wiem, przepraszam. - mruknąłem. - Jak mogłaś pomyśleć, że mogłaby cię nie polubić. Na pewno cię pokocha. - zapewniłem.
Przez dłuższą chwilę panowała między nami cisza. Na parkingu zbierało się coraz więcej ludzi, co chyba oznaczało, że piknik dobiegł końca. Nie zdążyłem nawet spróbować jakiegokolwiek, z wielu ciast. W oddali zauważyłem też grupę naszych znajomych, razem z Leonem. Uśmiechnąłem się w ich stronę, patrząc jak chłopczyk zeskakuje z rąk Liama i pędzi w naszą stronę.
- Wujek Lou mówi, ze ma u huśtawkę na ogródku! - krzyknął, przytulając się do jednej z gołych nóg Ruby. To że ubrała króciutkie spodenki, nie wpłynęło dobrze na moje krążenie i mam wrażenie że doskonale o tym wiedziała. - Pójdziemy do niego? Proszę, proszę.
- No skoro ma huśtawkę - Ruby oderwała się ode mnie i spojrzała w błagające ją oczy Leona. - to chyba musimy.
- Tak! - podskoczył radośnie, zwracając się w moją stronę. - A mogę jechać z wujkiem Liamem? Proszę!
Zmarszczyłem brwi spoglądając w stronę brata Ruby. Ten tylko uśmiechał się zadowolony. Westchnąłem przytakując i zabrałem się za przekładanie fotelika do auta Payna. Chociażby nie wiem co się działo, nie pozwoliłbym mu jechać bez fotelika. Straciłem w wypadku siostrę i szwagra, nie mogłem stracić również jego. Kiedy upewniłem się, że pasy są dobrze zapięte, a Leon siedzi w odpowiedni sposób, zamknąłem drzwi i pomachałem im, kiedy odjeżdżali. Sam udałem się do auta, gdzie Ruby siedziała już od dłuższego czasu, czekając aż będziemy mogli jechać. Kiedy opuściliśmy parking, załączyłem radio.
- Harry, jest coś co muszę ci powiedzieć. - zaczęła, a coś w jej głosie sprawiło, że zacząłem sądzić że jej nowina wcale mi się nie spodoba. To, że skubała swoje paznokcie tylko mnie w tym utwierdziły. - Znowu do mnie dzwonił.
- Kto? - zapytałem, chodź chyba znałem już odpowiedź.
- Mój były. - wyjaśniał, potwierdzając moje przypuszczenia. Zacisnąłem dłonie na kierownicy, starając się nie denerwować. - On, cóż chciał się spotkać i porozmawiać. I naprawdę nie wiem jak, po prostu bardzo już chciałam się go pozbyć, a do tego Leon potrzebował mojej pomocy i...
- Do sedna. - przerwałem jej zawiłą wypowiedź, chcąc wreszcie dowiedzieć się o co tak właściwie chodzi.
- Zgodziłamsięznimspotkać. - powiedziała tak szybko, że nie byłem w stanie jej zrozumieć.
- Co? Nie rozumiem co mówisz.
- Zgodziłam się z nim spotkać.
- Co?! - krzyknąłem, hamując w ostatnim momencie unikając tym samym zderzenia z innym pojazdem.
sobota, 10 maja 2014
Rozdział 22
- Co to jest? - zapytał zdezorientowany Leon.
Razem z Harrym siedzieli na kanapie, patrząc na tablicę stojącą obok mnie.
- Plan treningowy.
- Jaki? Po co? - Harry obdarzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem. Westchnęłam, kładąc dłonie na biodrach.
- Byłam dzisiaj u nauczycieli wypytać o szczegóły pikniku. Będzie kilka konkurencji sprawnościowych i mam zamiar je wygrać. - wyjaśniłam, wskazując jedną z tabeli zawierających nazwę ćwiczenia.
- Dlaczego w większości dotyczą one mnie?
- Ponieważ jesteś głową tej rodziny.
- I dlatego muszę robić prawie pięćdziesiąt pompek? W takim razie ja dziękuję. Oddaję tą funkcje tobie.
Zaśmiał się, rozsiadając wygodniej na kanapie. Owszem, niemal wszystkie ćwiczenia dotyczyły Harry'ego, ponieważ większość konkurencji wymagała jego zaangażowania.
- Nie przesadzaj. Ćwiczenia dobrze ci zrobią.
- Uważasz, że moje ciało jest nieatrakcyjne?
- Tego nie powiedziałam. - westchnęłam zirytowana jego dziecinną postawą. - Mam zamiar wygrać te zawody i czy chcesz, czy nie, będziesz musiał mi w tym pomóc.
Leon wyraźnie znudzony naszą wymianą zdań, udał się do swojego pokoju aby kontynuować przerwaną mu wcześniej zabawę. Harry najwidoczniej dał się ponieść emocją, ponieważ już nie zajmował wygodnego miejsca na kanapie, tylko stał naprzeciwko mnie.
- Nic nie muszę.
- Masz rację. - przyznałam, zakładając ręce na biodra. W mojej głowie rodził się własnie super szatański plan skutecznego zmotywowania mojego ukochanego do działania. A jest tylko jedna rzecz, która mogłaby go do tego zmusić. - Skoro wymiękasz, to poproszę o pomoc Charliego.
Z zadowoleniem obserwowałam jak zaciska pięści, a jego twarz przybiera kolor purpury. Zbliża się do mnie, rak że stykamy się nosami.
- Pewnie i tak poradziłby sobie z tym lepiej.
- Nie powiedziałaś tego.
- Och, zrobiłam to. - pewnie przytaknęłam głową, próbując zapanować nad cwanym uśmiechem. Miałam go.
W ułamku sekundy jego ciało znalazło się na podłodze, wykonując skłony ku ziemi. Każda kolejna pompa wychodziła mu z większym trudem, ale mimo to głośno liczył. Przy sześćdziesięciu widać było jego zmęczenie, ale zrobił jeszcze dziesięć, po czym padł na ziemię, przekręcając się na plecy. Stanęłam nad nim i uśmiechnęłam się zadowolona.
- Was facetów, to jednak łatwo podejść. - zaśmiałam się wesoło, zadowolona ze swojego wielkiego sukcesu.
- Słucham? - niezrozumienie było wymalowane na jego twarzy.
- Wystarczy wjechać wam na ego i zrobicie dosłownie wszystko. - klasnęłam w dłonie.
Zmrużył oczy, kiedy nareszcie załapał, że najzwyczajniej w świecie dał się podejść. Jego mina wskazywała na to, że ani trochę mu się to nie podoba, a triumf malujący się na mojej twarzy, jeszcze bardziej go rozwścieczył. Moja radość nie trwała jednak długo, ponieważ już chwilę później poczułam jak dwie silne ręce ciągną mnie w dół i teraz leżałam przyciśnięta jego spoconym ciałem do ziemi.
- To wcale nie było zabawne. - mruknął, całując mój nos. - Można wręcz powiedzieć, że to cios poniżej pasa.
Mokre pocałunki przeniósł na moje obojczyki, zatrzymując się w jednym miejscu, gdzie zaczął ssać i gryźć skórę. Doskonale wiedziałam, że pozostanie po tym ślad i będę musiała chodzić w zabudowanych braniach, ale na ten moment było mi to obojętne. Zwłaszcza gdy jedna z rąk wślizgnęła się pod materiał sukienki i delikatnie pieściła moje udo po wewnętrznej stronie. Mój oddech przyspieszył znacznie, kiedy zdałam sobie sprawę do czego to wszystko zmierza. Harry odsunął usta od mojej skóry, uśmiechając się na widok malinki jaką mi zrobił, następnie zaczął składać pocałunki nieco niżej, zsunął sukienkę z moich ramion, odsłaniając jednocześnie materiał stanika. Sama zaczęłam podwijać jego koszulkę ku górze, aby odkryć jak najwięcej jego opalonej skóry. Nagle jednak przypomniałam sobie o jednej, dość istotniej rzeczy.
- Leon jest na górze. - wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech, kiedy jeden z palców obrysował linię moich majtek.
- Więc musimy być cicho.
POV Harry
Kolejne dni spędziliśmy na ćwiczeniu naszej formy, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, nie tylko w sypialni. Zostałem zmuszony do porannego biegania i wykonywania serii różnych, męczących ćwiczeń, a wszystko to po to, że by wygrać jakieś głupie zawody. Kompletnie nie wiedziałem dlaczego aż tak bardzo jej na tym zależy. Owszem, sam chciałem pokazać wszystkim, że tworzymy z Leonem doskonałą rodzinę, ale czy to znaczyło, że muszę się katować? Nie.
- A co ty tak dziwnie chodzisz?
Louis zapytał widząc jak wspinam się na swoje miejsce na trybunach.
- Mam zakwasy. - warknąłem. Był siódmą osobą która zwraca mi na to uwagę. To męczące.
- Po czym?
Skończ temat.
- Po bieganiu. - widząc zdezorientowaną minę przyjaciela, dodałem - Ruby bardzo poważnie wzięła sobie ten piknik rodzinny. Uparła się, że muszę trenować żeby wygrać.
- Jaki piknik?
- Rodzinny. U Leona w szkole. - westchnąłem, pocierając uda, aby chodź w małym stopniu pozbyć się pulsującego bólu.
Kiedy Louis dalej wydawał się nie rozumieć o co mi chodzi, opowiedziałem mu o sytuacji z początku tygodnia i o tym jak Ruby wprowadziła swój plan treningów. On oczywiście był niezwykle rozbawionym moim cierpieniem, co właściwie mnie nie zdziwiło. I ku mojemu wielkiemu zirytowaniu, poparł Ruby. Również był niesamowicie zdenerwowany historią o chłopcu, który obraził Leona i przez moment widziałem w jego oczach mord. Albo może to przez to cholerne słońce walące po gałach.
- Więc teraz jesteś sportowcem, tak? - zaśmiał się, siadając obok.
Chłopcy na boisku biegli właśnie swoje drugie okrążenie w ramach rozgrzewki. Czy on przypadkiem nie powinien ich pilnować?
- To nie jest zabawne. - warknąłem. - Ten piknik jest jutro, a ja nie mogę się ruszać.
- Do jutra powinno ci przejść. - poklepał moje ramię. - W ostateczności twoja konkurencja poumiera ze śmiechu. Chodzisz jak pingwin z miotłom w tyłku.
- Jeszcze słowo, a wybije ci wszystkie zęby. - mruknąłem, tracąc cierpliwość.
Przez chwile jeszcze stroił sobie ze mnie żarty, wymyślając coraz to gorsze kawały i docinki. W połowie kompletnie się wyłączyłem i zająłem się obserwacją biegnącego Leona. Był na samym przedzie, razem z bliźniakami i teraz chyba coś opowiadał, bo zawzięcie gestykulował rękoma. Zapisanie go na treningi piłki nożnej było zdecydowanie strzałem w dziesiątkę. Na boisku sprawował się doskonale i Louis często mówił, że jest tym dobry, co sprawiało że byłem z niego niesamowicie dumny. Do tego prawie nigdy uśmiech nie schodził z jego twarzy podczas gdy.
- A tak serio. - Lou zaczął, tyrpiąc moje ramię żeby zwrócić moją uwagę. - Wpadniemy wszyscy na ten piknik i pokażemy jak wspaniałą rodzinę ma Leoś. Skopiemy im wszystkim dupy.
Zaśmiałem się, widząc zaciętość z jaką to mówił.
- Taki jest plan. - przyznałem. - Ale martwi mnie jedno.
- Co?
- Co to za szkoła, gdzie nauczyciele nie reagują w takiej sytuacji? - mruknąłem. - Wszyscy są powiadomieni o sytuacji, więc chyba powinni w jakiś sposób zadziałać. Poza tym, Leon nie wydaje się być zadowolony. Coraz częściej wychodzi do szkoły smutny.
- Przepisz go. - stwierdził prosto, jakby to było oczywiste. - Lada moment koniec roku. Przepisz go do szkoły w której uczą się bliźniacy. Nie jest dużo dalej, a miałby tam znajomych. Większość drużyny tam chodzi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - zawahałem się.
- Przemyśl to. - poklepał mnie w ramię, wstając. Zagwizdał w gwizdek i krzyknął. - W dwuszeregu zbiórka!
Booom! Kolejny rozdział! Taki sportowy XD Myślicie, że Harry powinien przepisać Leona?
Razem z Harrym siedzieli na kanapie, patrząc na tablicę stojącą obok mnie.
- Plan treningowy.
- Jaki? Po co? - Harry obdarzył mnie zdezorientowanym spojrzeniem. Westchnęłam, kładąc dłonie na biodrach.
- Byłam dzisiaj u nauczycieli wypytać o szczegóły pikniku. Będzie kilka konkurencji sprawnościowych i mam zamiar je wygrać. - wyjaśniłam, wskazując jedną z tabeli zawierających nazwę ćwiczenia.
- Dlaczego w większości dotyczą one mnie?
- Ponieważ jesteś głową tej rodziny.
- I dlatego muszę robić prawie pięćdziesiąt pompek? W takim razie ja dziękuję. Oddaję tą funkcje tobie.
Zaśmiał się, rozsiadając wygodniej na kanapie. Owszem, niemal wszystkie ćwiczenia dotyczyły Harry'ego, ponieważ większość konkurencji wymagała jego zaangażowania.
- Nie przesadzaj. Ćwiczenia dobrze ci zrobią.
- Uważasz, że moje ciało jest nieatrakcyjne?
- Tego nie powiedziałam. - westchnęłam zirytowana jego dziecinną postawą. - Mam zamiar wygrać te zawody i czy chcesz, czy nie, będziesz musiał mi w tym pomóc.
Leon wyraźnie znudzony naszą wymianą zdań, udał się do swojego pokoju aby kontynuować przerwaną mu wcześniej zabawę. Harry najwidoczniej dał się ponieść emocją, ponieważ już nie zajmował wygodnego miejsca na kanapie, tylko stał naprzeciwko mnie.
- Nic nie muszę.
- Masz rację. - przyznałam, zakładając ręce na biodra. W mojej głowie rodził się własnie super szatański plan skutecznego zmotywowania mojego ukochanego do działania. A jest tylko jedna rzecz, która mogłaby go do tego zmusić. - Skoro wymiękasz, to poproszę o pomoc Charliego.
Z zadowoleniem obserwowałam jak zaciska pięści, a jego twarz przybiera kolor purpury. Zbliża się do mnie, rak że stykamy się nosami.
- Pewnie i tak poradziłby sobie z tym lepiej.
- Nie powiedziałaś tego.
- Och, zrobiłam to. - pewnie przytaknęłam głową, próbując zapanować nad cwanym uśmiechem. Miałam go.
W ułamku sekundy jego ciało znalazło się na podłodze, wykonując skłony ku ziemi. Każda kolejna pompa wychodziła mu z większym trudem, ale mimo to głośno liczył. Przy sześćdziesięciu widać było jego zmęczenie, ale zrobił jeszcze dziesięć, po czym padł na ziemię, przekręcając się na plecy. Stanęłam nad nim i uśmiechnęłam się zadowolona.
- Was facetów, to jednak łatwo podejść. - zaśmiałam się wesoło, zadowolona ze swojego wielkiego sukcesu.
- Słucham? - niezrozumienie było wymalowane na jego twarzy.
- Wystarczy wjechać wam na ego i zrobicie dosłownie wszystko. - klasnęłam w dłonie.
Zmrużył oczy, kiedy nareszcie załapał, że najzwyczajniej w świecie dał się podejść. Jego mina wskazywała na to, że ani trochę mu się to nie podoba, a triumf malujący się na mojej twarzy, jeszcze bardziej go rozwścieczył. Moja radość nie trwała jednak długo, ponieważ już chwilę później poczułam jak dwie silne ręce ciągną mnie w dół i teraz leżałam przyciśnięta jego spoconym ciałem do ziemi.
- To wcale nie było zabawne. - mruknął, całując mój nos. - Można wręcz powiedzieć, że to cios poniżej pasa.
Mokre pocałunki przeniósł na moje obojczyki, zatrzymując się w jednym miejscu, gdzie zaczął ssać i gryźć skórę. Doskonale wiedziałam, że pozostanie po tym ślad i będę musiała chodzić w zabudowanych braniach, ale na ten moment było mi to obojętne. Zwłaszcza gdy jedna z rąk wślizgnęła się pod materiał sukienki i delikatnie pieściła moje udo po wewnętrznej stronie. Mój oddech przyspieszył znacznie, kiedy zdałam sobie sprawę do czego to wszystko zmierza. Harry odsunął usta od mojej skóry, uśmiechając się na widok malinki jaką mi zrobił, następnie zaczął składać pocałunki nieco niżej, zsunął sukienkę z moich ramion, odsłaniając jednocześnie materiał stanika. Sama zaczęłam podwijać jego koszulkę ku górze, aby odkryć jak najwięcej jego opalonej skóry. Nagle jednak przypomniałam sobie o jednej, dość istotniej rzeczy.
- Leon jest na górze. - wyszeptałam, ledwo łapiąc oddech, kiedy jeden z palców obrysował linię moich majtek.
- Więc musimy być cicho.
POV Harry
Kolejne dni spędziliśmy na ćwiczeniu naszej formy, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, nie tylko w sypialni. Zostałem zmuszony do porannego biegania i wykonywania serii różnych, męczących ćwiczeń, a wszystko to po to, że by wygrać jakieś głupie zawody. Kompletnie nie wiedziałem dlaczego aż tak bardzo jej na tym zależy. Owszem, sam chciałem pokazać wszystkim, że tworzymy z Leonem doskonałą rodzinę, ale czy to znaczyło, że muszę się katować? Nie.
- A co ty tak dziwnie chodzisz?
Louis zapytał widząc jak wspinam się na swoje miejsce na trybunach.
- Mam zakwasy. - warknąłem. Był siódmą osobą która zwraca mi na to uwagę. To męczące.
- Po czym?
Skończ temat.
- Po bieganiu. - widząc zdezorientowaną minę przyjaciela, dodałem - Ruby bardzo poważnie wzięła sobie ten piknik rodzinny. Uparła się, że muszę trenować żeby wygrać.
- Jaki piknik?
- Rodzinny. U Leona w szkole. - westchnąłem, pocierając uda, aby chodź w małym stopniu pozbyć się pulsującego bólu.
Kiedy Louis dalej wydawał się nie rozumieć o co mi chodzi, opowiedziałem mu o sytuacji z początku tygodnia i o tym jak Ruby wprowadziła swój plan treningów. On oczywiście był niezwykle rozbawionym moim cierpieniem, co właściwie mnie nie zdziwiło. I ku mojemu wielkiemu zirytowaniu, poparł Ruby. Również był niesamowicie zdenerwowany historią o chłopcu, który obraził Leona i przez moment widziałem w jego oczach mord. Albo może to przez to cholerne słońce walące po gałach.
- Więc teraz jesteś sportowcem, tak? - zaśmiał się, siadając obok.
Chłopcy na boisku biegli właśnie swoje drugie okrążenie w ramach rozgrzewki. Czy on przypadkiem nie powinien ich pilnować?
- To nie jest zabawne. - warknąłem. - Ten piknik jest jutro, a ja nie mogę się ruszać.
- Do jutra powinno ci przejść. - poklepał moje ramię. - W ostateczności twoja konkurencja poumiera ze śmiechu. Chodzisz jak pingwin z miotłom w tyłku.
- Jeszcze słowo, a wybije ci wszystkie zęby. - mruknąłem, tracąc cierpliwość.
Przez chwile jeszcze stroił sobie ze mnie żarty, wymyślając coraz to gorsze kawały i docinki. W połowie kompletnie się wyłączyłem i zająłem się obserwacją biegnącego Leona. Był na samym przedzie, razem z bliźniakami i teraz chyba coś opowiadał, bo zawzięcie gestykulował rękoma. Zapisanie go na treningi piłki nożnej było zdecydowanie strzałem w dziesiątkę. Na boisku sprawował się doskonale i Louis często mówił, że jest tym dobry, co sprawiało że byłem z niego niesamowicie dumny. Do tego prawie nigdy uśmiech nie schodził z jego twarzy podczas gdy.
- A tak serio. - Lou zaczął, tyrpiąc moje ramię żeby zwrócić moją uwagę. - Wpadniemy wszyscy na ten piknik i pokażemy jak wspaniałą rodzinę ma Leoś. Skopiemy im wszystkim dupy.
Zaśmiałem się, widząc zaciętość z jaką to mówił.
- Taki jest plan. - przyznałem. - Ale martwi mnie jedno.
- Co?
- Co to za szkoła, gdzie nauczyciele nie reagują w takiej sytuacji? - mruknąłem. - Wszyscy są powiadomieni o sytuacji, więc chyba powinni w jakiś sposób zadziałać. Poza tym, Leon nie wydaje się być zadowolony. Coraz częściej wychodzi do szkoły smutny.
- Przepisz go. - stwierdził prosto, jakby to było oczywiste. - Lada moment koniec roku. Przepisz go do szkoły w której uczą się bliźniacy. Nie jest dużo dalej, a miałby tam znajomych. Większość drużyny tam chodzi.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. - zawahałem się.
- Przemyśl to. - poklepał mnie w ramię, wstając. Zagwizdał w gwizdek i krzyknął. - W dwuszeregu zbiórka!
Booom! Kolejny rozdział! Taki sportowy XD Myślicie, że Harry powinien przepisać Leona?
Subskrybuj:
Posty (Atom)