- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał, o dziwo spokojnym głosem.
- Chciałam się go pozbyć? - bardziej zapytałam, niż stwierdziłam. Sama do końca nie byłam pewna, dlaczego do cholerki zgodziłam się na to spotkanie. Charlie był dawno zamkniętym tematem w moim życiu, dlaczego nie mogło tak pozostać?
- To faktycznie ma sens! - parsknął, wyrzucając ręce w geście frustracji. - Chciałaś się pozbyć gościa, więc się z nim umówiłaś. Super taktyka! Świetna. - pokręcił głową, gwałtownie odwracając się tak, że teraz całe jego ciało było przodem do mnie, podwinął lewą nogę, tak że na niej siedział. - Na mnie też taką stosujesz? Chcesz się mnie pozbyć? Chyba bardzo mocno chcesz, biorąc pod uwagę etap na jakim znajduje się nasz związek. - mruknął. - Oczywiście, jeśli takowy w ogóle istnieje.
Nagle szarpnięciem otworzył drzwi i opuścił pojazd. Westchnęłam, robiąc to samo. Podeszłam do niego i stanęła na wprost, pomiędzy jego nogami. Przez to, że opierał się na masce samochodu, prawie na niej siedząc, nasze spojrzenia były na tym samym poziomie. Cóż, właściwie to byłyby, gdyby nie to że on kompletnie nie patrzył w moim kierunku. Jego wzrok błądził gdzieś po boisku na końcu uliczki, w którą wjechaliśmy. Była niedziela, więc było na niej sporo dzieciaków, grających w koszykówkę. Prócz nich nie było nikogo na ulicach.
- Nigdy właściwie mnie nie poprosiłeś, żebym była twoją dziewczyną. - wymamrotałam, modląc się o jak najszybszą zmianę tematy. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i strachem w oczach.
- Słucham?!
- Przepraszam. - natychmiast pożałowałam swojej głupiej próby odwrócenia uwagi, bo sprawy wyglądały teraz znacznie gorzej. - Nie o to mi chodziło.
- Nie? Więc o co w takim razie?! - odepchnął się od maski, co zmusiło mnie do cofnięcia się przed jego zdenerwowaną osobą. Mój gest musiał go chyba opamiętać, bo momentalnie się uspokoił i zaczął delikatnie pocierać moje ramiona. - Możesz mi wyjaśnić.
- Chodziło o to, że... - zaczęłam, spuszczając głowę. - Że nigdy tak naprawdę nie spytałeś mnie o to, czy będę twoją dziewczyną.
- A miałem to zrobić? Jak dzieciaki? - zaśmiał się, ale widząc moją minę spoważniał. - To naprawdę jest dla ciebie aż takie ważne?
- Wiem, że to dziecinne, po prostu wydaje mi się, że nie traktujesz mnie poważnie.
Przyciągnął mnie do swojego ciała, obejmując mocno i złożył delikatny pocałunek na czole. Moje ucho płasko przylegało do lewej strony jego klatki piersiowej, więc mogłam usłyszeć bicie jego serca.
- Tylko dlatego, że nie poprosiłem cię o chodzenie - zaśmiał się, wypowiadając to słowo. - wcale nie znaczy, że nie traktuje cię poważnie. Po prostu nasz związek i wszystkie rzeczy które robimy, są takie naturalne, że sam nie wiem kiedy zacząłem nazywać cię moją. - ucałował czubek mojej głowy. - Myślałem, że to jasne.
- Przepraszam. Jestem dziecinna. - mruknęłam. - Nawet nie wiem dlaczego tak mi na tym zależy. To głupie.
- Nie, wcale nie. - ujął moją twarz w obi ręce i nakierował ją w swoją stronę. - Jeśli to jest takie ważne, to czy - wziął głęboki wdech, przewracając oczami. - Będziesz moją dziewczyną? - wyrecytował, jakby to była jedna z najnudniejszych rzeczy jakie robił w całym swoim życiu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko, chcą się z nim podrażnić.
- Co? Ale...ale jak to? - zająknął się, mrugając oczami zdezorientowany. Przez chwilę zrobiło mi się go żal, ale zaraz później przypomniałam sobie o poprzednim temacie naszej rozmowy i wiedziałam, że muszę zrobić coś, żeby jak najdłużej odciągnąć go od tej sprawy. Może zapomni. - Dlaczego?
- Bo powiedziałeś to tak, jakby za karę. - powiedziałam, pstrykając palcami przed jego nosem. - Wysil się trochę!
Mierzył mnie dokładnym wzrokiem, tym razem był już mniej spięty, wiedząc że tylko sobie żartuje. Uśmiechnął się delikatnie przykładając czoło do mojego. Delikatnie jeździł swoją dłonią po moich plecach.
- Ruby, jesteś najwspanialszą kobietą jaką kiedykolwiek spotkałem i byłbym zaszczycony mogąc nazywać cię moją dziewczyną, więc czy uczynisz mi tego honoru i zgodzisz się nią zostać? - zapytał, delikatnie całując mój nos.
- Niech ci będzie. - powiedziałam z udawaną obojętnością.
- Te kobiety to trudny orzech do zgryzienia. - Ja i Harry gwałtownie odwróciliśmy się w stronę głosu. Niedaleko nas stał starszy, zgarbiony pan z wyraźnym grymasem na twarzy. - Uciekaj chłopcze, póki masz czas. Bo później zaciągnie cię taka pod ołtarz, zrobi dziecko i już się nie uwolnisz. - machnął na mnie ręką. - A na starość będzie zabierać emeryturę i nawet nie da człowiekowi posiedzieć przed telewizorem. Wiem, bo sam mam taką pijawkę. - wywrócił oczami, oddalając się od nas i w dalszym ciągu mamrocząc coś pod nosem. Przez chwilę patrzyliśmy na jego plecy, po czym oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem.
- Co to w ogóle było? - zapytałam, kiedy pierwsza głupawka minęła. - Nie jestem taka straszna.
- Nie jesteś. - przyznał, kładąc ręce na moich biodrach. - Nie myśl, że zapomniałem.
- O czym? - zapytałam głupio.
- O twoim byłym chłopaku, który bardzo chce się z tobą spotkać. - wyjaśnił, gasząc tym moje wszelkie nadzieję. - A teraz kiedy sprawę między nami mamy już jasną, jako twój chłopak zabraniam ci iść.
- Musze tam iść, obiecałam już.
- Więc zadzwoń i powiedz, że nie możesz. - wyjaśnił, powoli tracąc spokój. Znowu. - Powiedz, że coś ci wypadło, albo jeszcze lepiej! Powiedz mu, że masz chłopaka i może spierdalać na drzewo.
- Harry! Nie przeklinaj! - zganiłam go odruchowo. Odepchnęłam się od jego klatki piersiowej, stając kawałek dalej. - Nie rozumiesz, że ja CHCE tam iść.
- Co proszę? - powiedział, unosząc brwi wysoko. - Chcesz? Niby dlaczego miałabyś chcieć.
- Żeby mu udowodnić, że radzę sobie doskonale. - wyjaśniłam, spuszczając głowę i wpatrując się w czubki swoich butów. Zamknęłam oczy, starając się powstrzymać łzy.
- Po co miałabyś to robić? - zapytał, ponownie mnie przytulając. - Nie musisz mu niczego udowadniać, Ruby.
- Musze. - zostawałam przy swoim. - Przez całe moje życie, rodzice wmawiali mi że nie nadaje się do niczego, prócz bycia żoną. Uważali, że nie jestem w stanie sama sobie poradzić i potrzebuje kogoś kto się mną będzie opiekował. Padło na Charliego. Był idealnym kandydatem, bo nie dość że dziecko znajomych, to jeszcze miał dokładnie takie same zdanie jak moi rodzice. Zawsze powtarzał, że to on będzie nas utrzymywał i się mną opiekował. Zawsze mówił, że nie muszę być mądra, bo nie jestem do tego, żeby prowadzić z kimś rozmowy, ja mam po prostu ładnie wyglądać u jego boku. - pociągnęłam nosem, mocniej przytulając się do Harry'ego. - Oni wszyscy naprawdę uważali, że nie jestem w stanie żyć bez ciągłej opieki. Mieli mnie za głupiutką. Do tego stopnia, że nawet nie bał się mnie zdradzić, bo myślał że od niego nie odejdę. - zaśmiałam się gorzko. - Spójrz jak bardzo się pomylił.
- Nie miałem pojęcia, że to dla ciebie tak ważna sprawa. - chłopak wyglądał jakby nie mógł uwierzyć, że to co powiedziałam przed chwilą jest prawdą. - To zmienia postać rzeczy. Pójdziesz na to spotkanie i pokażesz temu dupkowi, gdzie jest jego miejsce. - postanowił, uśmiechając się delikatnie. - Ale tylko pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytałam, ciesząc się z tego, że jest po mojej stronie.
- Zawiozę cię. - zasłonił mi ręką usta, kiedy chciałam zaprotestować. - Będę czekał w samochodzie. Gdyby nie zrozumiał pewnych rzeczy, będę mógł mu je wyjaśnić w inny sposób, na jego własne skórze. - uśmiechnął się sugestywnie. - A teraz jedźmy już, bo pewnie wszyscy się zastanawiają, dlaczego nie ma nas tak długo.
Eleanor kończyła robić sałatkę Siedziałam spokojnie na drewnianej huśtawce ogrodowej razem Perrie, obserwując jak Leon bawi się z bliźniakami, kopiąc piłkę. Męskie grono stało natomiast wkoło grilla, starając się go rozpalić od dobrych czterdziestu minut. Efektów ich pracy jak na razie brak. Od rana nic nie jadłam, bo za bardzo stresowałam się piknikiem i teraz mój brzuch domagał się jakiegoś pożywienia. Była już prawie szesnasta, więc reszta też zapewne była głodna. Faceci jednak dzielnie walczyli nie dając sobie w jakikolwiek sposób pomóc.
- Dmuchaj, dmuchaj, dmuchaj! - Lou zaczął piszczeć, jednocześnie klepiąc po plecach Harry'ego, który przybrał siny kolor od wydmuchiwania powietrza. Nie poddawał się jednak i pomimo wyraźnego trudu dmuchał dalej. Na nic to jednak, bo płomień zgasł. - Styles, ty frajerze!
- Na drugi raz ty będziesz dmuchał!
- Nie będziesz mi rozkazywał!
- Nie będziesz mnie wyzywał!
- Panowie, panowie! - Zayn wkroczył do akcji, kładąc ręce na ramionach Louisa. - Spróbujmy jeszcze raz.
- Dobra, ale ja nie dmucham! - od razu zadeklarował Liam, wystawiając ręce przed siebie.
- Ja też! - Harry stanął obok niego, przerażony opcją w której miałby po raz kolejny podjąć się takiego wymęczającego ćwiczenia.
- Ja to zrobię, wy mięczaki i nizino intelektualna.
Louis podszedł do grilla i razem z Zaynem zaczęli go rozpalać. Obserwowałam, jak z uwagą polewają brykiet podpałką. Zaczęłam się zastanawiać, czy taka jej ilość jest w ogóle dozwolona, jednak jakakolwiek uwaga z mojej strony spotykała się z ich oburzeniem. Nie chcąc więc po raz kolejny usłyszeć, że jestem tylko kobietą i nie znam się na grillowaniu, postanowiłam milczeć. Tak jak Perrie, która z wielkim rozbawieniem obserwowała. Sytuacja zaczęła się robić naprawdę komiczna, kiedy fartuch, który do tej pory nosił Louis, zajął się ogniem. Wszyscy próbowali go ugasić, pod czas kiedy on sam skakał i krzyczał, że się pali. Harry szybko chwycił szmatkę wiszącą na oparciu stołka i zaczął gasić płomień, pod czas gdy Niall starał się rozwiązać palący się materiał. Zaśmiał się triumfalnie, kiedy mu się udało, nie trwało to jednak długo, bo płomień niespieczenie zbliżył się do jego ręki. Z krzykiem odrzucił fartuch za siebie.
- Co wy robicie? - odwrócili się w kierunku Eleanor, która stała z miską sałatki w progu drzwi na taras.
- Rozpalamy grilla. - odpowiedzieli chórem, tracąc zainteresowanie gasnącą już częścią garderoby.
- Dlaczego nie wyciągniecie elektrycznego grilla z garażu?
wattpad
Twitter @noellkid
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz