piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 5

Po raz kolejny zmieniłem pozycję, starając się, aby plastikowa ławka nie wbijała się w mój tyłek. Poprawiłem koszulkę, która w wyniku wielkiego upału, lepiła się od potu. Nie wiem dlaczego ubrałem czarny podkoszulek i długie spodnie, teraz bardzo tego żałowałem. Z dłoni zrobiłem daszek i przyłożyłem ją do czoła, żeby promienie słoneczne nie przeszkadzały mi w obserwacji meczu, toczącego się na murawie.
 Jak co niedzielę siedziałem na trybunach, obserwując trening Leona. W środy, to Ruby zaprowadzała go i odbierała z ćwiczeń. Przez ostatnie kilkanaście dni zdążyłem przyzwyczaić się do jej ciągłej obecności, co nie znaczyło że przestała mi działać na nerwy. Ciągle krytykowała każdą, najmniejszą rzecz jaką robiłem, a ja odpłacałem jej się tym samym. Takim zachowaniem wywoływaliśmy wielki śmiech Leona, który zawsze uważnie nam się przyglądał. I chodź bardzo nie chciałem się do tego przyznać, zwłaszcza przed Perrie, to obecność Ruby w naszym życiu, była niezbędna. Pomimo jej okropnego charakteru i nastawienia do mnie, dziewczyna zajmowała się Leonem niemalże perfekcyjnie, a do tego często wykonywała prace domowe, na które mi nie starczało czasu. 
- Jest coraz lepszy. 
Podskoczyłem, kiedy usłyszałem głos Louisa, siadającego obok mnie na ławce. Spojrzałem w jego stronę, zastanawiając się jak to możliwe, że jeszcze nie ugotował się w swoim dresie. Rozumiem, że bluza trenera, była oznaką tego, że to on tu ma władzę, ale nie uważam, żeby to było tak ważne przy takim upale. Ale to jest Louis, on nie postępuje logicznie.
- Właśnie widzę. Ma, to po wujku. - zauważyłem, wypinając dumnie pierś. 
Przyjaciel spojrzał na mnie uważnie, swoim badawczymi, niebieskimi oczami, po czym wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho.
- Myślę, że to dzięki wspaniałemu trenerowi. - postukał palcem wskazującym, w naszywkę z logo drużyny na lewym ramieniu, pokazując tym samym, że to on jest przyczyną sukcesu. 
W tym samym momencie, Leon strzelił gola na bramce, w której stał jeden z bliźniaków Tomlinson.
- Nie, to jednak genetyka, stary. 
- Cokolwiek pozwoli ci spać. - mruknął, bacznie przyglądając się sytuacji na boisku. - Jak wam poszła negocjacja kontraktu? 
Uśmiechnąłem się radośnie, na samo wspomnienie dnia, w którym podpisaliśmy umowę z zespołem, który miał przynieść niesamowicie wielkie dochody. 
- Mamy to. 
- Gratuluje! - poklepał mnie po plecach, jak dla mnie używając za dużej mocy, bo skrzywiłem się delikatnie, co zauważył i zaśmiał się. - Ale z ciebie baba, Styles. 
Pokazałem mu środkowy palce, odklejając koszulkę od ciała. 
- A jak już jesteśmy w temacie bab. - zaczął, poruszając znacząco brwiami. - To jak tam nasza słodka Ruby?
- Daleko je do słodkiej. - mruknąłem, wywracając oczami. - Nasza relacja jest raczej gorzka. 
- Leon mówił co innego. - zachichotał, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. 
- Co masz na myśli? - zainteresowałem się. Leon ma dość wybujałą wyobraźnie, z dnia, na dzień wymyśla coraz, to nowsze historie.
- Dzisiaj w szatni opowiadał bliźniakom, że bardzo dobrze się dogadujecie i że jesteście bardzo zabawni. - kolejny raz się zaśmiał. - Wspominał, też coś o obściskiwaniu się w kuchni. 
Wytrzeszczyłem oczy, nie bardzo rozumiejąc o czym może mówić i o jaką sytuację chodzi.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - zastanowiłem się. - Chociaż, kilka dni temu...

Rozprostowałem ręce, w celu rozciągnięcia się po śnie. Jedną z dłoni położyłem na ustach, kiedy ziewałem. Usiadłem na kraju łóżka, przecierając warz i spojrzałem za siebie. Leon ciągle smacznie spał po drugiej stronie, wtulając się w poduszkę. Była dopiero siódma, więc miał jeszcze jakieś trzydzieści minut snu. Od kiedy to nie ja zaprowadzam go do przedszkola, nie musi siedzieć w nim od ósmej. 
Uśmiechnąłem się delikatnie i wstałem, kierując się na dół. Przy blacie w kuchni, jak zwykle siedziała Ruby. Kilka dni temu, wręczyłem jej klucze do mieszkania, aby codziennie nie budziła mnie dzwonkiem o godzinie szóstej. Nie wiem czy ta dziewczyna nie może dospać, czy jest jakiś inny powód, ale pomimo tego, że wyraźnie powiedziałem, że spokojnie może przychodzić na siódmą, ona i tak zjawiała się o szóstej, najpóźniej szóstej trzydzieści i robiła mi pobudkę. Codziennie przygotowywała śniadanie dla mnie i dla Leona, robiła kawę i lunch. Gotowała nam też obiady, a wieczorami czekała na mnie z kolacją, bo jak twierdziła: "Twój sposób żywienie, wpędzi cię do grobu, szybciej niż byś tego chciał." oraz, że: "Twoje jedzenie jest niezdatne do jedzenia. Fuj, ble, ohyda.". 
- Twoje zapędy ekshibicjonistyczne, są obrzydliwe. - mruknęła, znacząco patrząc na mój strój. 
Zaśmiałem się, pokazując jak bardzo nie obchodzi mnie jej zdanie.
- To mój dom, mogę chodzić w czym tylko chcę. 
- Chodzisz w niczym, Harry. 
- Nie prawda! - oburzyłem się. - Mam na sobie bokserki.
- Tu są dzieci. - warknęła, załączając ekspres do kawy. 
Zlustrowałem ją wzrokiem, zatrzymując się na dekolcie jej kolorowej, letniej sukienki. 
- Jesteś już dużą dziewczynką. 
- Mówiłam o Leonie, zboczeńcu niereformowalny! 
Parsknąłem śmiechem na jej oburzenie i podszedłem do miejsca, w którym chwile wcześniej siedziała. Sięgnąłem po gazetę, którą czytała i zaśmiałem się jeszcze głośniej: 
- "Depilacja brazylijska: za i przeciw." - przeczytałem tytuł jednego z artykułów w gazecie. Ruby zesztywniała i spojrzała na mnie wielkimi oczami. Otworzyłem gazetę, w poszukiwaniu strona na której znajdował się artykuł, ale ktoś rzucił się na mnie z zamiarem wyrwania czasopisma. Szybko podniosłem dłoń nad głowę. Ruby była dużo niższa ode mnie, więc kiedy wyciągnąłem rękę, nie miała żadnych szans na dosięgnięcie gazety. 
- Oddaj mi to! - krzyknęła, podskakując i stając na palcach/ - No oddaj!
- Weź sobie. - pomachałem jej kartkami przed twarzą, a kiedy sięgała po nie rękami, ponownie uniosłem je nad głowę. - Nie tak łatwo. 
Parsknąłem, kiedy tupnęła nogą, ale chwile później jęknąłem z zaskoczenia. Wskoczyła na mnie, oplatając moją talię, swoimi nogami i wyciągając ręce po gazetę, której dalej nie mogła dosięgnąć, więc zaczęła szarpać moje włosy.
- Jesteś nienormalna! Puść mnie!
- Oddaj mi gazetę! - krzyczała.
- Ała, puszczaj mnie! 
- Oddaj to, oddaj! 
Poczułem, że powoli tracę równowagę, więc obróciłem się w stronę wysepki kuchennej i posadziłem na niej dziewczynę. Jej pięść ciągle zaciskała się na moich włosach, przyciągając moją głowę do jej szyi. Aby złapać równowagę, oparłem dłonie po obu stronach jej ciała, a jej nogi ciągle oplatały moją talię. Już miałem na nią nawrzeszczeć, kiedy usłyszałem chichot dochodzący ze strony schodów. Leon się obudził. 

- To kompletnie nie było to, na co wyglądało. - potarłem swoje czoło. - Uwierz. 
- Cokolwiek pozwoli ci spać, Styles. - zacytował moje wcześniejsze słowa. - No chyba, że wolisz robić w nocy inne rzeczy. Z Ruby.
Parsknąłem, popychając go. Lou zaśmiał się kręcąc głową i sięgną po gwizdek wiszący na jego szyi. Dmuchnął w niego, wstając.
- Na dzisiaj kończymy, idźcie do szatni! - krzyknął, a wszyscy chłopcy pobiegli do budynku, prócz bliźniaków i Leona.
- Widziałeś, widziałeś?! Strzeliłem trzy gole! - pisnął uradowany, kiedy wskoczył na moje kolana. 
- Widziałem, młody. - pocałowałem go w czoło. - Jestem z ciebie dumny. Z was też chłopcy. - uśmiechnąłem się do dwójki szczerbatych chłopców.
- Może przyjdziecie do nas na obiad? - zapytał Louis, głaszcząc swojego syna po głowie. - El zrobiła zajebistą pieczeń. 
Leon zesztywniał i wyciągną w kierunku mojego przyjaciela dłoń. Obaj spojrzeliśmy na niego zdziwieni.
- Co? - Lou zmarszczył brwi. 
- Musisz zapłacić funta. 
- Co?! Dlaczego?!
- Ruby mówi, że nie wolno przeklinać, bo to złe. I jak ktoś przeklnie, to musi zapłacić dzieciom. 
Zaśmiałem się na zszokowaną minę mojego przyjaciela. 
- Mówiłem ci, że ta kobieta to szatan. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz