Od piętnastu minut latałem po całym sklepie, panicznie rozglądając się na wszystkie strony. Najczarniejsze scenariusze pojawiały się w mojej głowie. A co jeśli ktoś go porwał i wywiózł za granicę, sprzedał na organy, albo co gorsza jakiejś siatce napalonych pedofilii. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze, a nogi automatycznie przyspieszyły. Zaschło mi w gardle, a ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Boże, jeśli moja mama się dowie, to mnie zabije. Od początku wiedziałem, że nie nadaje się do opieki jak dzieckiem i ona też mi to powtarzała, więc dlaczego byłem taki uparty. Gdybym go oddał mamie, tak jak ona chciała, to tej sytuacji by nie było. Natychmiast skarciłem się za swoje głupie myśli. Leon był teraz wszystkim, co miałem i nie wyobrażam sobie, że miałbym żyć daleko od niego.
Skręciłem w alejkę z nabiałem i nagle mnie olśniło, ze też wcześniej na to nie wpadłem. SŁODYCZE! Szybko zawróciłem i pędem pobiegłem na dział z czekoladą i ciastkami, modląc się by malec był właśnie tam. Po drodze wpadłem na czyjś koszyk, ale nie przejmowałem się tym, ani tym, że ktoś na mnie wyklina. Szukam dziecka, do cholery. Z dudniącym sercem wpadłem w interesującą mnie część sklepu i gwałtownie się zatrzymałem. Przed półką pełną słodkości, w tym słoików z Nutellą, stała niewysoka brunetka, w kwiecistej sukience. Leon, którego trzymała na rękach, ściągał jeden ze słoików. Kiedy postawiła go na ziemi, natychmiast podbiegłem w jego stronę, klękając przed nim i otaczając go swoimi ramionami. Dopiero kiedy trzymałem go blisko siebie, odetchnąłem z nieopisaną ulgą. Odsunąłem go odrobinę, skanując całe jego drobne ciałko. Nic mu nie jest.
- Nigdy więcej mi tego nie rób. - wymamrotałem, ponownie przyciągając go do uścisku i całując jego delikatne włosy. Gładziłem jego plecy i wchłaniałem zapach jego delikatnego szamponu. - Umarłbym, gdyby coś ci się stało.
Tak cudowną chwilę, przerwało delikatne chrząknięcie. Otworzyłem oczy, które dotychczas miałem mocno zaciśnięte, żeby powstrzymać łzy ulgi i spojrzałem w górę. Przede mną była dziewczyna, która chwile temu miała na rękach Leona, teraz stała z rękami na biodrach i patrzyła na mnie bykiem. Szybko Wstałem z kafelek, podnosząc moją małą zgubę i wyciągnąłem w jej kierunku rękę.
- Hej, jestem Harry i naprawdę...
Nie dane mi było dokończyć, bo dziewczyna tupnęła nogą i uniosła ręce w górę. Przez chwilę myślałem, że ma zamiar odtańczyć taniec deszczu na samym środku marketu, ale ona tylko zmierzyła mnie wzrokiem i wycelowała w moim kierunku palec krzycząc:
- I jesteś kompletnie nieodpowiedzialny?! Jak można puścić małe dziecko same?! NO JAK?!
- Ale ja nie...
- I jesteś kompletnie nieodpowiedzialny?! Jak można puścić małe dziecko same?! NO JAK?!
- Ale ja nie...
- Wiesz co mogło mu się stać?! Kiedy go zobaczyłam, wspinał się po półce pełnej słoików! SZKLANYCH SŁOIKÓW! Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, co by się stało, gdyby spadł? Albo co gorsza, gdyby te słoiki spadły na niego?!
- Tak, ale..
- NIE PRZERYWAJ MI! A wiesz, że ktoś mógł go uprowadzić?! Co by było gdyby, trafił na jakiegoś wariata, a nie na mnie?
- Chyba właśnie trafił na wariatkę. - Wymamrotałem cicho, z nadzieją, że nie usłyszy. Cóż, po tym, że nagle zamilkła i praktycznie mordowała mnie spojrzeniem, wywoskowałem, że usłyszała. O kurcze.
- COŚ TY POWIEDZIAŁ?! - w ułamku sekundy doskoczyła do mnie i gdyby nie Leon na moich rękach, zapewne by mnie uderzyła. To dziwne, że się przestraszyłem, bo nosz cholera! Jestem prawie dwumetrowym facetem, a ona ma co najwyżej metr sześćdziesiąt w kapeluszu, a do tego jest tak szczupła, że wiatr mógłby ją przewrócić.
- Nic, przepraszam.
- Tak właśnie myślałam.
Dumnie uniosła brodę i skrzyżowała ręce na swoim biuście, który nawiasem mówić, w kwiecistej sukience prezentował się całkiem nieźle. STOP HARRY, to wariatka. Przez chwilę wściekle mnie mierzyła, by po chwili z wielkim uśmiechem spojrzeć na Leona. - Papa kochanie. Uważaj na siebie - pocałowała go w policzek, by później syknąć patrząc prosto w moje oczy. -Zwłaszcza kiedy masz taką opiekę.
- Cześć Ruby! - chłopczyk pomachał jej na do widzenia.
Odwróciła się zamaszyście i szybkim krokiem odmaszerowała.
- A ja nie dostanę buziaczka? - krzyknąłem w jej kierunku, śmiejąc się kiedy przyśpieszyła kroku, prawie zabijając się o swoje stopy. - Uznam, to za nie!
Kiedy zniknęła z pola widzenia, postawiłem Leona na ziemi i spojrzałem w jego oczy.
- Nie rób mi tak więcej, dobrze? - pokiwał główką. - Dlaczego nie powiedziałeś, że chcesz iść?
- Nie chciałem ci przeszkadzać.
Jego słowa uderzyły we mnie, a serce zakuło mnie nieprzyjemnie.
- Skarbie, zapamiętaj sobie raz na zawsze, TY nigdy mi nie przeszkadzasz, dobrze?
- Dobrze.
- Czy ta szurnięta dziewczyna, nie zrobiła ci krzywdy? - zapytałem, biorąc go za rączkę i ruszając w stronę kas.
- Ruby? Ona jest bardzo miła. - prychnąłem. Miła? - Pomogła mi i jest bardzo ładna.
Przytaknąłem z uśmiechem. To prawda, dziewczyna była śliczna, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie ma jakieś problemy psychiczne.
Zayn - mój przyjaciel i współpracownik, rozłożył nasze obowiązki w taki sposób, bym przez najbliższy czas mógł pracować w domy, by być bliżej Leona. Byłem mu za to niesamowicie wdzięczny, prawdopodobnie bez wsparcia przyjaciół nie dał bym sobie rady z tym wszystkim. Dlatego teraz, w poniedziałkowe przedpołudnie, siedziałem na trybunach z laptopem na kolanach i odpisywałem na wiadomości napływające na naszą firmową skrzynkę, pod czas gdy Leon biegał po boisku razem z innymi dzieciakami w jego wieku. Cieszyłem się, że Louis zaproponował małemu członkostwo w drużynie piłkarskiej maluchów, którą prowadził. Chłopiec mógł teraz wyładować pokłady swojej energii na czymś innym niż tylko uciekanie mi i rozbijanie lamp skarpetami zwiniętymi w kulki.
- Niezły jest.
Mój przyjaciel usiadł niedaleko mnie, w dalszym ciągu uważnie śledząc poczynania chłopców na boisku. Zamknąłem laptopa i włożyłem go do torby leżącej między moimi stopami.
- Jego ojciec należał do drużyny piłki nożnej w collegu. Często zabierał go na mecze, więc myślę, że zaraził go swoją pasją. - skomentowałem, wracając wspomnieniami do wszystkich meczy, które oglądałem ze swoim szwagrem. - Chciałbym mu go jakoś zastąpić, chciałbym być dobrym opiekunem.
- Bo jesteś.
Pokręciłem głową, chowając twarz w dłoniach.
- Wczoraj zgubiłem go w markecie, Lou. - wymamrotałem.
Mój przyjaciel zaśmiał się cicho, ale po chwili spoważniał, kładąc mi dłoń na ramieniu.
-Minęło dopiero kilka miesięcy, a tak wiele się zmieniło w waszym życiu. - westchnął. - Kiedy El urodziła bliźniaki i pierwszy raz w życiu musiałem zostać z nimi sam, to omal nie spaliłem domu, przygrzewając mleko. Wtedy też myślałem, że się nie nadaje, ale wiesz co? Teraz uwielbiam być ojcem, zostaje z nimi dwa razy w tygodniu, sam na sam, od siedmiu lat, a ciągle żyją! - zauważył, dumnie wypinając pierś. - Dlaczego naszło cię na takie głupie myśli?
- Kiedy znalazłem go wczoraj, był z dziewczyną, która dość dosadnie dała mi do zrozumienia, że jestem nieodpowiedzialnym dupkiem. Cóż, gdyby nie Leon, to pewnie by mnie zatłukła.
Zaśmiałem się na wspomnienie wściekłego wyrazu jej twarzy.
- Jakaś dziwna, ta dziewczyna.
- To samo powiedziałem Leonowi, ale on ją polubił. Stwierdził nawet, że jest ładna.
- A była? - jego oczy zalśniły a na twarzy pojawił się wielki uśmiech.
- Powiem El. - na te słowa, Lou pokręcił szybko głową. - Ale tak, była ładna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz