Duma rozpierała mnie niesamowicie, obserwując jak gra i zdobywa kolejne punkty. Do rozpoczęcia oficjalnego meczu, zostało jeszcze dziesięć minut. Prawie wszyscy przyszli dzisiaj kibicować Leonowi i bliźniakom. Obok mnie siedziała starsza kobieta, właścicielka kawiarni którą tak bardzo uwielbiamy. Po mojej drugiej stronie siedział Liam z Niallem, a obok nich Perrie i El. Lou, jako dumny trener omawiał właśnie taktykę, szczerząc się przy tym jak głupi do sera. Nigdzie nie było Zayna i Harry'ego, chodź powinni przyjść już pięć minut temu.
- Gdzie oni są. - wymamrotała, po raz kolejny wystukując numer Stylesa. I po raz kolejny odpowiedziała mi jedynie sekretarka automatyczna. - Perrie!
- Tak? - zapytała, pochylając się w moją stronę, tak że niemal leżał na Horanie.
- Nie mogę dodzwonić się do Harry'ego, mogłabyś spróbować do Zayna?
- Próbowałam, ma wyłączony telefon. - odpowiedziała smutno. - Myślisz, że nie przyjdą?
- Lepiej dla nich, żeby jednak zdążyli. - mruknęłam, zaciskając pięści.
Harry mógł być nie fair w stosunku do mnie, mógł mnie zawodzić, mógł nawet być niemiłym dupkiem, ale nie wybaczyłabym mu gdyby zawiódł Leona. Nerwowo spoglądałam na zegarek. Zostało jeszcze pięć minut, a ja powoli traciłam jakąkolwiek nadzieję. Ręce pociły mi się niemiłosiernie. Wiedziałam, że chłopczyk bardzo źle to zniesie, a utwierdzało mnie w tym jego spojrzenie, co chwila biegnące w naszym kierunku.
Harry nie pojawił się na meczu. Zawiodłam się na nim, a złość rosła za każdym razem, kiedy moje spojrzenie krzyżowało się ze spojrzeniem Leosia. Widziałam jak z uwagą przeszukuje trybuny w poszukiwaniu brązowych loków. Jak po raz kolejny zawiedziony odwraca wzrok. Wykonałam jeszcze kilkanaście telefonów, ale żaden z nich nie został odebrany.
Mecz zakończył się naszym zwycięstwem, co wcale nie ucieszyło Leona. Chłopiec po prostu pomaszerował do szatni ze spuszczoną głową. Wszyscy posłali mi smutne spojrzenia, a ja je odwzajemniłam. Serce krajało się na widok jego małej buzi, wykrzywionej w grymasie zawodu. Ruszyłam w kierunku Louisa, który również wyglądał na zawiedzionego.
- Nie przyszedł, prawda? - dobiegł mnie cichy głos za moimi plecami. Odwróciłam sie, stając oko w oko z małym chłopcem. W jego oczach była jeszcze iskierka nadziei, że może po prostu przeoczył Harry'ego - Wiedziałem.
Pociągnął nosem, poprawiając torbę treningową na ramieniu. Zabrałam ją od niego i chwyciłam jego malutką rączkę. W milczeniu pokonaliśmy drogę do domu. Leon niemal natychmiast podreptał do swojego pokoju nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni. Było po godzinie osiemnastej, a Harry nie dał nawet znaku życia. Postanowiłam się tym kompletnie nie przejmować. Wyciągnęłam brudne ubrania z torby i z nimi w ręce, ruszyłam do pralki. Wrzuciłam je do maszyny, wsypując proszek i ustawiając odpowiedni program, miałam nadzieję że plamy z błota i trawy zniknął. Kiedy upewniłam się, że wszystko działa jak trzeba, poczłapałam do pokoju Leosia. Z duszą na ramieniu nacisnęłam klamkę. Dzięki gwiazdką na suficie, było jaśniej, więc bez problemu zlokalizowałam łóżko. Leon leżał do mnie tyłem, co jakiś czas jego małym ciałkiem wstrząsał cichy szloch. Podeszłam do niego szybko, kładąc się za nim i obejmując go ramieniem, a drugą rękę głaszcząc jego włoski.
- Cichutko kochanie. - szeptałam uspokajająco. - Spokojnie.
Obrócił się do mnie i wtulił w moje ciało. Głaskałam go tak długo, aż nie usłyszałam jego umiarkowanego oddechu. Zasnął.
POV Harry
Uśmiechnąłem się do młodej kobiety, siedzącej naprzeciwko mnie. Lily była naszym grafikiem i od dobrych trzech godzin próbowaliśmy stworzy okładkę jednego z albumów. Prawdopodobnie gdyby nie kapryśne zachowanie wokalistki, już dawno bylibyśmy wolni. Dlatego niemal z ulgą przyjąłem fakt, że kolor czcionki nareszcie przypadł jej do gustu. Grzecznie pożegnałem wszystkich i zasiadłem na kanapie obok Lily.
- To było trudne. - wymamrotała.
Przyjrzałem jej się dokładniej. Była zapewne jedną z ładniejszych kobiet pracujących w tym budynku. Szczupła i wysoka blondynka o czekoladowych oczach i zgrabnym nosie. Zawsze ubrana w elegancką sukienkę lub spódnice i szpilki. Nie tylko była piękna, ale też niesamowicie zdolna i zabawna.
- Niemal mission impossible. - mruknąłem, opierając głowę o zagłówek kanapy i delikatnie masując skronie.
- Boli cię głowa?
- Niesamowicie. - westchnąłem. Ból głowy nie do końca był winą ostatnich kilku godzin spędzonych w pracy. Od tygodnia nie mogłem spać, zastanawiając się o co chodzi Ruby. Martwiło mnie to, ze nasze relacje tak bardzo się pogorszyły, zwłaszcza kiedy byliśmy już na tak dobrej drodze. - Czuje jakby biegało tam stado słoni po LSD.
Zaśmiała się perliście, kładąc dłoń na moim kolanie.
- Ostatnio wyglądasz na zmęczonego i smutnego. - wymruczała, rozpinając guzik swojej śnieżnobiałej koszuli.
Wzdrygnąłem się, zaskoczony jej gestem. Wyprostowałem się, spoglądając w jej stronę. Uśmiechnęła się zadziornie, pochylając bliżej mnie i oblizując usta. Jej ręka przesunęła się kilka centymetrów wyżej. Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale ona przyłożyła do nich swój palec zakończony ostrym paznokciem.
- Cii. - pokręciła głową. - Widziałam jak na mnie patrzysz, przez cały dzisiejszy dzień.
- Lily, to nie jest.... - zacząłem, ale natychmiast mnie uciszyła mocnym pocałunkiem. Jej zimne ręce oplotły mój kark. Delikatnie próbowałem ją od siebie odsunąć, co odebrała w zupełnie inny sposób. Wdrapała się na moje kolana, mocniej zakleszczając mnie w swoim uścisku. Kiedyś była to moja codzienność. Podrywanie kobiet było jednym z moich ulubionych zajęć. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Kiedy tylko pomyślałem o Ruby i Leonie, natychmiast zesztywniałem. Mecz. Stanowczo odepchnąłem blondynkę wstając z kanapy.
- Ruby mnie zabije. - mamrotałem, grzebiąc w papierach na biurku w poszukiwaniu telefonu. Jest. Szybko uruchomiłem urządzenie, a kiedy zobaczyłem godzinę i 11 nieodebranych połączeń zbladłem.
- Kim jest Ruby? - zapytała, nieco zmieszana.
- Moją dziewczyną. - palnąłem, nawet o tym nie myśląc. Chciałem tylko, żeby dała mi spokój, abym mógł naprawić swoją kiepską sytuację.
- Muszę lecieć, zamknij studio. - krzyknąłem, zbierając swoje rzeczy i rzucając w jej stronę klucze od budynku. Biegiem popędziłem przez korytarz w kierunku auta. Padał deszcz, więc zanim dobiegłem do samochodu, byłem cały przemoczony. Wskoczyłem do pojazdu i ostrożnie wycofałem z parkingu, wjeżdżając na ulicę. Zegarek wskazywał godzinę dziewiętnastą czterdzieści, co oznaczało tylko jedno. Nawaliłem. Po całej linii. Zawiodłem Leona i zapewne Ruby. Teraz, byłem niemal pewny, że nie odezwie sie do mnie ani słowem. A Leoś? Mam tylko nadzieję, że nie płakał. Zbyt dużo.
Wjechałem na podjazd i szybko opuściłem samochód, biegnąc w stronę domu. Wszystkie światła były zgaszone, nie licząc kuchni. Światło z halogenów, delikatnie rozświetlało pomieszczenie. Przy blacie siedziała Ruby, z telefonem w jednej ręce i kubkiem w drugiej. Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawiła się ulga, która chwilę później została zastąpiona wściekłością. Podszedłem ostrożnie, zaczynając się tłumaczyć.
- Przepraszam. - wyszeptałem.
- Nie mnie powinieneś przepraszać. - spuściła głowę, unikając patrzenia w moją stronę.
- Musiałem dzisiaj dokończyć okładkę, nie mogłem tego zostawić. - zacząłem, pewnie chwytając jej podbródek w dwa palce i nakierowałem jej głowę w moją stronę. Z jej ust wydobyło sie zirytowane sapnięcie.
- Nie starłeś szminki. - wymamrotała, jak zahipnotyzowana.
- To nie tak. - wyjaśniłem, szybko wycierając usta.
- Nie interesuje mnie to. - wyrwała się, wzruszając ramionami. Próbowała mnie wyminąć, ale chwyciłem ją za nadgarstek.
- Daj mi wyjaśnić. - zacząłem, patrząc na nią błagalnie.
- Nic nie musisz mi wyjaśniać! Jestem TYLKO nianią. - podkreśliła słowo "tylko", wkładając w nie jak najwięcej jadu.
- Nie prawda, nie mów tak. - z desperacją pokręciłem głową.
- Taka jest prawda! Ale to nie o mnie teraz chodzi! -dźgnęła mnie palcem w mostek. - Zawiodłeś Leona. Jak mogłeś Harry? Zaczynałam wierzyć, że może faktycznie jesteś inny, niż na początku myślałam.
- Jestem. - zacząłem żałośnie, próbując ją do siebie przyciągnąć. Tak bardzo chciałem ją teraz przytulić, a nawet pocałować. Udowodnić, że się zmieniłem, a ona była kimś więcej.
- Gówno prawda. - warknęła, wyszarpując rękę z mojego uścisku. - Tylko jedno się zmieniło. Musisz zaopiekować się dzieckiem. Więc radzę ci uporządkować swoje priorytety życiowe, nim będzie za późno.
- Zostań, pada. - spróbowałem jeszcze raz złapać jej rękę.
Pokręciła głową, zgarniając swoją torbę i wyszła na ulewę. Uderzyłem ręką o blat, klnąc przy tym. Szybko ruszyłem do pokoju Leona. Otworzyłem drzwi, mając nadzieję że już słodko śpi. Ruszyłem w głąb pokoju, aby zamknąć okno. Gdy podszedłem do łóżka i z przerażeniem odkryłem, że jest puste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz