- Wszytko dobrze? - zapytałam cicho, w tym samym czasie tego żałując. Nie wyglądało jakby było dobrze. - Jesteś cały spocony. - przeniosłam rękę na jego czoło. - Świetnie, masz gorączkę.
- Nic mi nie jest. - powiedział, zaraz później, ponownie kaszląc.
- Właśnie widzę. - wyszłam z łóżka, poprawiając kołdrę na Leonie. - Zrobię ci herbatę i przyniosę jakieś leki. A ty mój drogi, zostajesz. - dodałam, wskazując na niego palcem.
Wycofałam się z pokoju, ciągle dokładnie obserwując bruneta. Zrezygnowany wywrócił oczami, ciężko opadając na pościel, jednocześnie kichając.
Zaśmiałam się cicho, zamykając drzwi i tanecznym krokiem zeszłam po schodach. Podeszłam do jednego z okien, odsłaniając roletę. Na chodniku przed domem, było jeszcze kilka kałuż, oprócz tego nie było już ani śladu po wczorajszej burzy. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały wesoło, a niektórzy z sąsiedztwa, wychodzili właśnie na niedzielną mszę. Tak jak ja kiedyś, wraz z rodzicami. Od kiedy z nimi nie mieszkam, to już nie jest moją tradycją.
Pokręciłam głową, odrywając ręce od parapetu i podeszłam do szafek w kuchni. Ostatnio osobiście uzupełniałam zapas leków, więc był tu cały arsenał medykamentów i innych akcesoriów. Od tabletek na ból głowy, przez wodę utlenioną i plastry, aż do syropów na kaszel. Wybrałam jeden z nich, który nadawał się zarówno na kaszel suchy, jak i mokry i położyłam na metalowej tacce. Wstawiłam wodę na herbatę i wyciągnęłam kubek w zielone kropki. Włożyłam do niego jedną ekspresówkę, którą zalałam wrzątkiem, kiedy czajnik zagwizdał. Postawiłam go na tacce, obok lekarstw i razem z nią udałam się na górę. Przez uchylone drzwi zobaczyłam Leona, wtulonego w Harry'ego, który przyciskał jego głowę do swojej klatki piersiowej, szepcąc chłopcu coś na ucho. Ten widok sprawił, że moje serce delikatnie zadrżało. Byli tacy uroczy.
- Nie przeszkadzam? - zapytałam, stawiając tackę na stoliku obok łóżka. - Przyniosłam lekarstwa.
- Mieliśmy małą rozmowę. - wyjaśnił Harry, całując Leona w nos, za co oberwał w tył głowy. - Ała! Za co?
- Zarazisz go! - warknęłam, zabierając chłopca na ręce. - A ty jak się czujesz kolego? - przyłożyłam usta do jego czoła, które na szczęście miało normalną temperaturę. - Nic cię nie boli?
- Nie. - uśmiechnął się, przytulając się do mnie.
- To dobrze. Idź do pokoju i przebierz się, dobrze? - poprosiłam, stawiając go na ziemi. - Wujek jest chory, nie powinieneś z nim przebywać.
Leon pokiwał głową i wyszedł z pomieszczenia. Uśmiechnęłam się zadowolona, przysiadając na skraju łóżka. Nalałam odpowiednią ilość syropu na łyżeczkę, wyciągając ją w stronę Harry'ego. Zmarszczył nos, przyglądając się zielonej cieczy.
- Co to jest?
- Syrop na kaszel. - wyjaśniłam spokojnie.
- Dziwnie pachnie.
- Możliwe, ale pomaga. - podsunęłam łyżeczkę pod jego nos, zachęcając go do otworzenia buzi. Pokręcił głową, zaciskając usta w cienką linię. - Och, nie bądź dzieckiem!
- To brzydko pachnie! - oznajmił. - Nie wypije czegoś, co brzydko pachnie.
- Bądźże mężczyzną i wypij ten syrop. - warknęłam, ponownie zbliżając do niego łyżeczkę. Przez chwilę patrzył na mnie spod byka, ale w końcu rozchylił wargi. Wcisnęłam w niego syrop i odłożyłam łyżeczkę - Ślicznie.
- Nie mów jak moja mama. - zaplótł ręce na brzuchu. - Jestem dorosłym mężczyzną, a nie dzieckiem.
- Naprawdę, bo przed chwilą wyglądało to inaczej, dzieciaku. - drażniłam go, dźgając jego policzek palcem.
- Och, przestań! - zakrył się kołdrą po sam czubek głowy. Dźgnęłam go w brzuch, śmiejąc się radośnie. - Nie zmuszaj mnie, żebym ci to udowodnił!
- Niby jak? - zapytałam, nie zaprzestając swojego zachowania.
Nagle odrzuciła kołdrę, pociągnął mnie za ramiona, tak że leżałam na nim. Po chwili jednak, przetoczył się na drugą stronę, tym razem przyciskając mnie do materacu. Wyszczerzył się zadowolony, całując moją szyję i wędrując coraz wyżej. Czubkiem języka dotknął mojej szczęki, co sprawiło że cała zadrżałam, a z moich ust wydobył się cichy jęk. Chwyciłam jego włosy, odciągając go, od mojego ciała. Zmarszczył brwi.
- Przepraszam jeśli zrobiłem coś nie tak, po prostu myślałem, że. - zaczął się tłumaczyć, w jego oczach widać było niepewność i strach.
- Jesteś chory. - mruknęłam, gładząc jego policzek.
- I to jedyny powód? Nie przeszkadza ci to, że chciałem cię pocałować? - podniósł brwi do góry, uśmiechając się delikatnie. Przygryzłam wargę, spuszczając wzrok i delikatnie wzruszyłam ramionami.- To dobrze, bo naprawdę chciałbym to zrobić.
Usiadłam, jednocześnie spychając go na bok. Podrapałam się po karku. Nie miałam pojęcia dokąd ta sytuacja zmierza i to mnie martwiło. Słowa Harry'ego, wypowiedziane do Zayna, ciągle nie dawały mi spokoju. Jeszcze tydzień temu, uważał że jestem tylko i wyłącznie nianią, a teraz zachowywał się w taki sposób. To mylące.
- Wiesz, zawsze miałem zasadę co do związków z pracownikami. - zaczął, siadając naprzeciwko mnie. - A ty, jakby nie było, jesteś moim pracownikiem. I naprawdę, naprawdę się starałem żeby nie przekroczyć pewnej linii. Ale chyba nie potrafię zostać z tobą na relacji pracownik - pracodawca.
- To dobrze. - zaczęłam, w przypływie dziwnej odwagi, wgramoliłam się na jego kolana. - Bo ja wcale tego nie chce. - przyłożyłam swoje czoło do jego. - Lubie cię.
Położył swoje ręce na dole moich pleców, kciukami zataczając kółka, ja swoje umiejscowiłam na jego szyi, zaplatając jego loki na moich placach wskazujących. Pochyliłam się do przodu, nagle przestając się przejmować zarazkami, chorobą czy innymi czynnikami. Naprawdę miałam ochotę go pocałować. Bardzo.
Nasze nosy się stykały, a na jego usta wypełzł ogromny uśmiech.
- Ubrałem się! - do pokoju wpadł uradowany Leon, od razu wskakując na łóżko obok nas. Kiedy zobaczył w jakiej pozycji byliśmy, wytrzeszczył oczy. - Ups.
Zaśmiałam się głośno, przyciągając go w naszą stronę, jednocześnie łaskocząc jego brzuch. Pokój wypełnił się jego śmiechem, a po chwili dołączył do nas Harry.
Wycofałam się z pokoju, ciągle dokładnie obserwując bruneta. Zrezygnowany wywrócił oczami, ciężko opadając na pościel, jednocześnie kichając.
Zaśmiałam się cicho, zamykając drzwi i tanecznym krokiem zeszłam po schodach. Podeszłam do jednego z okien, odsłaniając roletę. Na chodniku przed domem, było jeszcze kilka kałuż, oprócz tego nie było już ani śladu po wczorajszej burzy. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały wesoło, a niektórzy z sąsiedztwa, wychodzili właśnie na niedzielną mszę. Tak jak ja kiedyś, wraz z rodzicami. Od kiedy z nimi nie mieszkam, to już nie jest moją tradycją.
Pokręciłam głową, odrywając ręce od parapetu i podeszłam do szafek w kuchni. Ostatnio osobiście uzupełniałam zapas leków, więc był tu cały arsenał medykamentów i innych akcesoriów. Od tabletek na ból głowy, przez wodę utlenioną i plastry, aż do syropów na kaszel. Wybrałam jeden z nich, który nadawał się zarówno na kaszel suchy, jak i mokry i położyłam na metalowej tacce. Wstawiłam wodę na herbatę i wyciągnęłam kubek w zielone kropki. Włożyłam do niego jedną ekspresówkę, którą zalałam wrzątkiem, kiedy czajnik zagwizdał. Postawiłam go na tacce, obok lekarstw i razem z nią udałam się na górę. Przez uchylone drzwi zobaczyłam Leona, wtulonego w Harry'ego, który przyciskał jego głowę do swojej klatki piersiowej, szepcąc chłopcu coś na ucho. Ten widok sprawił, że moje serce delikatnie zadrżało. Byli tacy uroczy.
- Nie przeszkadzam? - zapytałam, stawiając tackę na stoliku obok łóżka. - Przyniosłam lekarstwa.
- Mieliśmy małą rozmowę. - wyjaśnił Harry, całując Leona w nos, za co oberwał w tył głowy. - Ała! Za co?
- Zarazisz go! - warknęłam, zabierając chłopca na ręce. - A ty jak się czujesz kolego? - przyłożyłam usta do jego czoła, które na szczęście miało normalną temperaturę. - Nic cię nie boli?
- Nie. - uśmiechnął się, przytulając się do mnie.
- To dobrze. Idź do pokoju i przebierz się, dobrze? - poprosiłam, stawiając go na ziemi. - Wujek jest chory, nie powinieneś z nim przebywać.
Leon pokiwał głową i wyszedł z pomieszczenia. Uśmiechnęłam się zadowolona, przysiadając na skraju łóżka. Nalałam odpowiednią ilość syropu na łyżeczkę, wyciągając ją w stronę Harry'ego. Zmarszczył nos, przyglądając się zielonej cieczy.
- Co to jest?
- Syrop na kaszel. - wyjaśniłam spokojnie.
- Dziwnie pachnie.
- Możliwe, ale pomaga. - podsunęłam łyżeczkę pod jego nos, zachęcając go do otworzenia buzi. Pokręcił głową, zaciskając usta w cienką linię. - Och, nie bądź dzieckiem!
- To brzydko pachnie! - oznajmił. - Nie wypije czegoś, co brzydko pachnie.
- Bądźże mężczyzną i wypij ten syrop. - warknęłam, ponownie zbliżając do niego łyżeczkę. Przez chwilę patrzył na mnie spod byka, ale w końcu rozchylił wargi. Wcisnęłam w niego syrop i odłożyłam łyżeczkę - Ślicznie.
- Nie mów jak moja mama. - zaplótł ręce na brzuchu. - Jestem dorosłym mężczyzną, a nie dzieckiem.
- Naprawdę, bo przed chwilą wyglądało to inaczej, dzieciaku. - drażniłam go, dźgając jego policzek palcem.
- Och, przestań! - zakrył się kołdrą po sam czubek głowy. Dźgnęłam go w brzuch, śmiejąc się radośnie. - Nie zmuszaj mnie, żebym ci to udowodnił!
- Niby jak? - zapytałam, nie zaprzestając swojego zachowania.
Nagle odrzuciła kołdrę, pociągnął mnie za ramiona, tak że leżałam na nim. Po chwili jednak, przetoczył się na drugą stronę, tym razem przyciskając mnie do materacu. Wyszczerzył się zadowolony, całując moją szyję i wędrując coraz wyżej. Czubkiem języka dotknął mojej szczęki, co sprawiło że cała zadrżałam, a z moich ust wydobył się cichy jęk. Chwyciłam jego włosy, odciągając go, od mojego ciała. Zmarszczył brwi.
- Przepraszam jeśli zrobiłem coś nie tak, po prostu myślałem, że. - zaczął się tłumaczyć, w jego oczach widać było niepewność i strach.
- Jesteś chory. - mruknęłam, gładząc jego policzek.
- I to jedyny powód? Nie przeszkadza ci to, że chciałem cię pocałować? - podniósł brwi do góry, uśmiechając się delikatnie. Przygryzłam wargę, spuszczając wzrok i delikatnie wzruszyłam ramionami.- To dobrze, bo naprawdę chciałbym to zrobić.
Usiadłam, jednocześnie spychając go na bok. Podrapałam się po karku. Nie miałam pojęcia dokąd ta sytuacja zmierza i to mnie martwiło. Słowa Harry'ego, wypowiedziane do Zayna, ciągle nie dawały mi spokoju. Jeszcze tydzień temu, uważał że jestem tylko i wyłącznie nianią, a teraz zachowywał się w taki sposób. To mylące.
- Wiesz, zawsze miałem zasadę co do związków z pracownikami. - zaczął, siadając naprzeciwko mnie. - A ty, jakby nie było, jesteś moim pracownikiem. I naprawdę, naprawdę się starałem żeby nie przekroczyć pewnej linii. Ale chyba nie potrafię zostać z tobą na relacji pracownik - pracodawca.
- To dobrze. - zaczęłam, w przypływie dziwnej odwagi, wgramoliłam się na jego kolana. - Bo ja wcale tego nie chce. - przyłożyłam swoje czoło do jego. - Lubie cię.
Położył swoje ręce na dole moich pleców, kciukami zataczając kółka, ja swoje umiejscowiłam na jego szyi, zaplatając jego loki na moich placach wskazujących. Pochyliłam się do przodu, nagle przestając się przejmować zarazkami, chorobą czy innymi czynnikami. Naprawdę miałam ochotę go pocałować. Bardzo.
Nasze nosy się stykały, a na jego usta wypełzł ogromny uśmiech.
- Ubrałem się! - do pokoju wpadł uradowany Leon, od razu wskakując na łóżko obok nas. Kiedy zobaczył w jakiej pozycji byliśmy, wytrzeszczył oczy. - Ups.
Zaśmiałam się głośno, przyciągając go w naszą stronę, jednocześnie łaskocząc jego brzuch. Pokój wypełnił się jego śmiechem, a po chwili dołączył do nas Harry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz