wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 20

Kolejna kanapka posmarowana Nutellą trafiła na talerz. Lada chwila Harry wraz z ubranym Leonem zejdą na dół na śniadanie. Dzisiejszy dzień zapowiadał się nudno. Styles miał mało pracy, więc zadeklarował się odwieźć i przywieźć Leona ze szkoły, więc ja miałam wolne. Początkowo planowałam je wykorzystać na remont, jednak Harry zrobił mi niespodziankę i zatrudnił fachowców. Oczywiście, jak sam twierdził, miał w tym wielki interes, gdyż przez czas remontu musiałam zamieszkać z nimi. Głośny tupot przykuł moją uwagę. Roześmiany Leon zbiegał właśnie z samej góry, przyprawiając mnie o zawał serca.
- Ile razy mówiłam, że nie wolno biegać po schodach. - skarciłam go. I już miałam dodać jakie to bezmyślne i nieodpowiedzialne zachowanie, kiedy usłyszałam jeszcze większy huk. Harry właśnie zbiegał, a właściwie skakał co drugi schodek, krzycząc coś o berku i śmiejąc się. Dopiero moja sroga mina, kazała mu stanąć prosto i uspokoić się. - Idź zjeść kanapki Leon.
Chłopczyk pokiwał głową, tym razem spokojnie idąc w kierunku kuchni.
- Ty zostajesz. - mruknęłam, chwytając Harry'ego za tył jego jeansowej koszuli. - Co to było?
- My....ja...no wiesz.
- Nie, nie wiem. - warknęłam. - Ile razy mówiłam, że nikt normalny nie zbiega po schodach?
- Dużo.
- No oczywiście że dużo bo to niebezpieczne! Pouczam go, wymagam od niego, a tymczasem ty robisz dokładnie to samo. Jak ty chcesz go wychować!
- Przepraszam. - wymamrotał, wbijając wzrok w podłogę.
- No ja myślę. A teraz idziemy jeść śniadanie. - cmoknęłam jego policzek, wchodząc do kuchni. Zajęłam miejsce naprzeciwko Leona, a obok mnie usiadł Harry.
Przyglądałam się maluchowi, który własnie pochłaniał trzecią kanapkę z kremem czekoladowym.
- Nutella się skończyła. - zakomunikowałam.
- Kupimy, jak będziemy wracać.
- Nie. Leon je za mało zdrowych rzeczy. Od jutra będę ci robić kanapki, które mają w sobie coś więcej niż tylko puste kalorie.
- Nutella jest zdrowa. - oburzył się Harry, który najwidoczniej też był jej fanem.
- W reklamie ci tak powiedzieli? - prychnęłam. - Musicie jeść więcej owoców i warzyw.
Obaj skrzywili się na to postanowienie, ale nie skomentowali go w żaden sposób. Owszem, też lubiłam czekoladę i słodycze, ale nie pochłaniałam ich w takich ilościach. - Dzisiaj będzie coś pysznego an obiad.
- Och, to znaczy, że dzisiaj nie gotujesz? - zapytał, ucieszony Leon. Harry zaśmiał się donośnie, przybijając chłopcu piątkę.
- Brawo młody.
-Zobaczymy! Jeszcze będziecie coś chcieli! - warknęłam, wstając od stołu z zamiarem włożenia brudnych naczyń do zmywarki. Poczułam duże dłonie na biodrach, ale postanowiłam je zignorować. Nikt nie będzie obrażał mojej kuchni.
- Przepraszam. - cichy głos zabrzmiał tuż obok mojego ucha, które chwile później zostało ugryzione. Wypchnęłam łokieć do tyłu, celując w brzuch mojego rozmówcy.
- Trochę przestrzeni osobistej.
- Nie obrażaj się. - pocałował mnie w szyję, a następnie obrócił przodem do siebie. - Masz mnóstwo talentów ale gotowanie nie jest twoją mocną stroną. Nikt nie jest idealny.
- To wcale nie było głębokie przemówienie. - zauważyłam, kładąc dłonie na jego bicepsach. - I tak zamierzam zrobić wam obiad.


Kiedy tylko opuścili dom, zabrałam się za szukanie przepisu. Po przejrzeniu chyba wszystkich możliwych stron kucharskich w internecie, zdecydowałam się na zrobienie kremu z brokuł i lazanii. Przepisy nie były jakoś wyjątkowo skomplikowane, dlatego spisałam listę potrzebnych produktów i poszłam na zakupy. Oczywiście kolejki były niesamowicie długie, więc kiedy już udało mi się dotrzeć do kas, czułam się jak największy szczęściarz na świecie. Po zapłaceniu, wyszłam z zatłoczonego marketu.
Od razu po powrocie do domu, zabrałam się za przygotowanie obiadu. Tak jak sądziłam, przepisy były proste, więc nic nie sprawiło mi jakiegoś większego problemu. W momencie, kiedy miałam wkładać gotową potrawę do piekarnika, rozdzwonił się mój telefon. Bez patrzenia na wyświetlacz, odebrałam.
- Halo?
- Ruby? - po drugiej stronie usłyszałam znajomy głos, który sprawił, że mój żołądek się zacisnął
- Dan? Skąd masz mój numer?
- Mam swoje sposoby.
- Nie wątpię.
- Mieszkasz teraz w Londynie, prawda?
- To nie jest twoja sprawa. - warknęłam. - Przejdź do sedna.
- Za dwa tygodnie mam konferencje w Londynie i pomyślałem, że możemy się spotkać.
- To bardzo źle pomyślałeś. Nie chce mieć z tobą nic wspólnego. Z tobą i moimi rodzicami.
Po drugiej stronie zapadła cisza, przerwana głośnym westchnieniem.
- Wiem, że popełniłem błąd i nie ułożyło nam się tak jak powinno, ale...
- Tak jak powinno? Żartujesz sobie? Wszystko zepsułeś, ale to nawet lepiej, bo twój błąd dał mi tylko kolejny powód do odcięcia się od was wszystkich. Nie mam ochoty na jakikolwiek kontakt, dlatego nie dzwoń. NIGDY.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, rozłączyłam się i wyłączyłam telefon. Zdenerwowana wróciłam do przyrządzania posiłku. Nie mogłam uwierzyć, że miał czelność kontaktować się ze mną po tym wszystkim co zrobił.
Kiedy lazania była już w piekarniku, a kuchnia przestała przypominać pobojowisko, miałam czas dla siebie. Siedziałam na kanapie, zaczytana w książkę, kiedy trzask drzwi rozszedł się po domu. W drzwiach stał Leon z czerwonymi od płaczu oczami. Nie należał do dzieci które płaczą z byle powodu, więc tym bardziej mnie to zmartwiło.
- O co chodzi? - zapytałam, zdezorientowana zachowaniem chłopca. Harry spojrzał na mnie i wzruszył ramionami.
Wstałam z kanapy i klękłam przed nim, obejmując jego twarz dłońmi.
- Kochanie, co się stało.
- Nic. - wymamrotał, zachrypniętym od płaczu głosem.
- Przecież widzę. - próbował odwrócić głowę, ale ją przytrzymałam. - No dalej, co się stało?
- W sobotę jest piknik.
- I to cię tak martwi?
- To piknik rodzinny. - jedna łza spłynęła po jego policzku. Harry uklęknął obok mnie, również zmartwiony. - Timmy powiedział, że nie mogę przyjść, bo nie mam rodziców.
Kątem oka zobaczyłam, jak Harry zaciska pięści. Doskonale go rozumiałam, bo w tym momencie miałam ochotę powybijać temu bachorowi wszystkie mleczaki. Jak można powiedzieć coś tak paskudnego, do takiego wspaniałego dziecka jak Leon. Prawdopodobnie właśnie obudził się we mnie instynkt lwicy i byłam gotowa rozszarpać każdego, kto zrobi krzywdę mojemu maleństwu. Przyciągnęłam go do mocnego uścisku, głaszcząc jego delikatne włoski. Wstałam, i razem z chłopcem na rękach usiadłam na kanapie. Chwyciłam jego twarz w dłonie, żeby dokładnie zrozumiał co zamierzam mu powiedzieć.
- Nie waż się nawet wierzyć w takie głupoty. Teraz, kiedy twoi rodzice są w Niebie, Harry i ja ich zastępujemy. - zamknęłam na chwilę oczy, aby się nie rozpłakać. - I wiem, że nie jesteśmy tak dobrzy jak oni, ale kochamy cię równie mocno. I musisz o tym pamiętać.
Mocne ramiona Harry'ego, przyciągnęły nas do uścisku. Wiedziałam, że dla niego również jest to trudne. Starał się jak tylko mógł, żeby Leon nie czuł się w jakiś sposób gorszy, a teraz jakiś głupi smarkacz to zniszczył.
- Pójdziemy na ten piknik. Całą naszą rodziną. - przekonałam. - I wygramy z nimi wszystkimi.



Okey, ten rozdział jest troszkę emocjonalny (przynajmneij jak dla mnie).
Ostatnio zaczęłam rozmyślać na poważnie nad napisaniem 2 części. Nie jestem jeszcze co do tego przekonana, ale myślę, że jeśli nie będziecie jeszcze znudzeni mną, Huby i Leonem, to ten pomysł mógłby wypalić.
Nie mam pojęcia kiedy następny, ale mam nadzieję, że niedługo.

2 komentarze:

  1. Genialny. Naprawdę dużo się wydażyło i kim do anielki jest Dan?! Dobra what ever. Biedny Leoś jak jakiś bachor mogł tak powiedzieć.
    Czekam na nn i też mam nadzieję, że pojawi się niedługo :*
    Weny ;*
    Buziaki:**
    A.

    OdpowiedzUsuń